Nie milkną komentarze po meczach reprezentacji Polski z Brazylią w ramach Ligi Światowej. Niestety nasi siatkarze nie sprawili licznie zgromadzonym w hali i przed telewizorami kibicom niespodzianki i przegrali oba spotkania 0:3. Pierwszy mecz już skomentowałam w sobotę, nie kryjąc do naszych reprezentantów żalu. Po niedzielnym meczu już żalu ani pretensji do nich nie mam. Przegrali z zespołem lepszym od siebie, który przez cały czas kontrolował wynik meczu. Ja jednak wciąż wracam pamięcią do pierwszych dwóch setów sobotniego spotkania, które przegraliśmy w końcówkach.
Po sugestiach że nasi siatkarze nie mieli szans na pokonanie Brazylii postanowiłam poczytać komentarze ekspertów na blogach i innych kibiców. Z ciekawości. A nuż z tą szansą na wygranie w sobotnim meczu się zapędziłam i niesprawiedliwie mam pretensje do Polaków? Przyznam że ulżyło mi, że kilka osób ma zdanie podobne do mojego. "Zamiast przegrywać 0:2 mogliśmy przecież w takim stosunku prowadzić. Mogliśmy, ale chyba zawodnicy wystraszyli się tego, że mogliby urwać punkty bardziej utytułowanym rywalom" - pisze na swoim blogu Marcin Lew, dziennikarz Gazety Wyborczej. O dziwo jego zdanie podziela libero reprezentacji Polski, Krzysztof Ignaczak: "Mieliśmy ogromną szanse ich pokonać, ale być może w naszych głowach jest obawa, że można wygrać z taką drużyną" - stwierdził wieloletni reprezentant naszego kraju. Dlaczego nasi siatkarze boją się wygrywać z Brazylią i czy jakoś można to zmienić?
Jak policzył na swoim blogu Rafał Stec bilans potyczek Polsko - Brazylijskich od 2005 roku wynosi w setach 2:21. To z pewnością nam chwały nie przynosi, a Brazylijczycy przecież nie są nietykalni co dowiedli ostatnio Amerykanie, Rosjanie, Francuzi i Bułgarzy. Polakom jednak nie udaje się pokonać Brazylijczyków od 2003 roku, kiedy to w czterech meczach Ligi Światowej pokonaliśmy ich aż trzykrotnie. Od tego czasu przegrywamy z nimi i to dość sromotnie. Blisko ugrania czegoś więcej byliśmy na Igrzyskach w Atenach, gdzie dwa pierwsze sety przegraliśmy na przewagi. Blisko byliśmy też w sobotę, kiedy nie potrafiliśmy wykorzystać w końcówkach uzyskanej wcześniej przewagi. Trudno jednak mieć większe pretensje do naszych młodych siatkarzy o te porażki, skoro nawet nasz gwiazdorski pierwszy skład nie potrafi pokonać Canarinhos. Wszyscy wypominają naszych chłopakom seta przegranego do 10. Zgadzam się, że to trochę wstyd, ale co w takim razie powinny odczuwać nasze megagwiazdy światowej siatkówki, które na MŚ w 2006 roku w jednym z setów zdołały uciułać jedynie dwa punkty więcej od naszej młodzieży? Wielki wstyd?
Czy ten niekorzystny bilans da się jakoś zmienić? Pewnie tak, ale nasi siatkarze muszą przestać zajmować się historią polsko - brazylijskich potyczek. Nie mogą wyjść na boisko z założeniem że Brazylijczyków nie da się pokonać i nie mogą bać się tego zrobić jak nadarzy się szansa. Wielu kibiców twierdzi, że w pokonaniu tego strachu naszym siatkarzom mógłby pomóc psycholog. Wprawdzie nie jestem do tego pomysłu przekonana, ale może to i jest mądra myśl. Jednak aby to odniosło skutek nasi siatkarze musieliby przełamać polska mentalność i zaufać umiejętnościom takowego psychologa, a to może być bardzo trudne. A może wśród naszych zawodników znajdzie się wkrótce jakiś, który nie będzie bał się wygrać z Brazylijczykami i swoja postawą na boisku sprawi, że jego koledzy w to uwierzą i wreszcie pokonamy wielkich Canarinhos? Może wtedy nasi zawodnicy przestana mówić, że nie potrafią z nimi wygrać, bo przyznam, że słysząc takie słowa z ust doświadczonego reprezentanta czuję złość. Wolałbym, aby darował mi tego typu wynurzenia.
Wczoraj podczas meczu przyszła do mnie mama i pyta: Z kim gramy? Z Brazylią - odpowiadam. A mama na to: Eee, to szkoda czasu, bo i tak przegramy 0:3. Naszym na sam widok Brazylijczyków się nogi i ręce trzęsą. Oburzona tego typu postawą zapowiadam, że nasi na pewno powalczą z Canarinhos. Kiedy nasi przegrywając kolejną akcje po prostym błędzie moja mama na to: Oni nic nie wygrają. W Brazylijczyków trzeba walić ile Bozia w łapie dała, a nie przebijać piłkę jak przedszkolaki w piaskownicy. Cóż, niestety ma rację. Ja jednak mimo wszystko wierzę, że doczekam dnia, w którym nasi reprezentanci zagrają odważnie i pokonają artystów siatkówki z kraju kawy. Może już niedługo, kto wie?
A tymczasem już ściskam kciuki za weekendowe mecze naszych siatkarzy z Wenezuelą. Panowie - pokażcie na co was stać! Powodzenia.
poniedziałek, 29 czerwca 2009
sobota, 27 czerwca 2009
Rozważania smutnego kibica
Wiele różnych uczuć targało mną w dzisiejsze popołudnie podczas oglądania meczu naszych siatkarzy z Brazylią. Zaczęło się od dumy, kiedy blisko 14 tysięcy gardeł odśpiewało hymn narodowy; trudno w takim momencie nie być dumnym z tego, że jest się Polką. Potem była radość, kiedy nasi siatkarze grali z mistrzami świata jak równy z równym, a nawet prowadzili. Z czasem zaczął pojawiać się smutek, kiedy nasi reprezentanci szybko trwonili zdobytą przewagę, a w konsekwencji przegrywali seta. Na sam koniec zaś było mi po prostu wstyd, że przed własna publicznością polscy siatkarze są w stanie ugrać ledwie 10 punktów w secie. Ale po kolei.
Przed meczem jak pewnie większość kibiców, miałam spore nadzieje, że nasi reprezentanci stworzą zacięte widowisko, a może nawet i je wygrają. Zaczęło się znakomicie. Nasz kapitan świetnie serwował, nasi atakujący świetnie atakowali i blokowali i przez dłuższy okres seta prowadziliśmy. To było cudowne, ale kilka błędów naszych zawodników i cud zamienił się w koszmar. Nasz libero fatalnie przyjmował, rozgrywający schematycznie rozdzielał piłki, a atakujący nie kończyli. 23 - 23 - piękną obroną Bąkiewicz dał mi nadzieję, która po kilku sekundach zniweczył Bartman atakiem w antenkę, a po chwili Ignaczak nie przyjmując zagrywki całkowicie pozbawił mnie złudzeń. I to by było na tyle seta pierwszego.
Set drugi z biegiem czasu dawał coraz większą nadzieję. Choć nasi źle zaczęli i na początku przegrywali, z czasem dogonili rywala i nawet wyszli na prowadzenie. Kiedy po kolejnej znakomitej serii zagrywek naszego kapitana prowadziliśmy 18:14 pomyślałam, że nasi nauczeni doświadczeniem z poprzedniego seta, tej przewagi już z rąk nie wypuszczą. Niestety i te nadzieje kilka minut później legły w gruzach.
Trzeciego seta sobie daruję, bo jak wyglądała w nim nasza gra każdy widział.
Nie lubię pisać zaraz po meczu - człowiek jest na świeżych emocjach i często może palnąć coś, co jest niesprawiedliwe i nieprawdziwe. Teraz, kilka godzin po meczu odczuwam bardziej żal niż złość. Żal mi Krzyśka Ignaczaka, który zagrał dziś chyba najgorszy mecz w całej swojej dotychczasowej reprezentacyjnej karierze. Żal mi Michała Bąkiewicza, który w dwóch pierwszych setach znakomitą zagrywką wypracowywał nam przewagę - jak się potem okazywało nadaremnie. Żal mi Grześka Łomacza, że nie potrafił prowadzić gry tak znakomicie jak w Caracas i że w ważnych momentach dokonywał złych wyborów. Żal mi Marcela Gromadowskiego, że tak często go blokowano i Zbigniewa Bartmana że nie wychodziła mu zagrywka. Wreszcie na koniec żal mi polskich kibiców i siebie też, że mieliśmy tą wątpliwą przyjemność oglądać trzeci set w wykonaniu naszej drużyny. Mam też jednak trochę pretensji za niedokładne przyjecie bądź jego brak, za brak odwagi na ataku i za to, że tylko jeden zawodnik odważył się dziś mocno i celnie zagrywać. Szkoda, że nasi siatkarze nie wykorzystali chyba najlepszej od kilku lat szansy na pokonanie Canarinhos...
... ale jutro też jest dzień. A kibic to taka istota, że zawsze wierzy w swoją drużynę. Dlatego jutro z walącym sercem po wypiciu odpowiednich środków uspokajających o godzinie 16.30 zasiądę przed telewizorem i będę z całego serca kibicować naszym siatkarzom. I mam nadzieje, że jutro będę mogła ich pochwalić. Wiec... do boju Polsko, biało - czerwoni, a jutro zwycięstwo będzie nasze.
Przed meczem jak pewnie większość kibiców, miałam spore nadzieje, że nasi reprezentanci stworzą zacięte widowisko, a może nawet i je wygrają. Zaczęło się znakomicie. Nasz kapitan świetnie serwował, nasi atakujący świetnie atakowali i blokowali i przez dłuższy okres seta prowadziliśmy. To było cudowne, ale kilka błędów naszych zawodników i cud zamienił się w koszmar. Nasz libero fatalnie przyjmował, rozgrywający schematycznie rozdzielał piłki, a atakujący nie kończyli. 23 - 23 - piękną obroną Bąkiewicz dał mi nadzieję, która po kilku sekundach zniweczył Bartman atakiem w antenkę, a po chwili Ignaczak nie przyjmując zagrywki całkowicie pozbawił mnie złudzeń. I to by było na tyle seta pierwszego.
Set drugi z biegiem czasu dawał coraz większą nadzieję. Choć nasi źle zaczęli i na początku przegrywali, z czasem dogonili rywala i nawet wyszli na prowadzenie. Kiedy po kolejnej znakomitej serii zagrywek naszego kapitana prowadziliśmy 18:14 pomyślałam, że nasi nauczeni doświadczeniem z poprzedniego seta, tej przewagi już z rąk nie wypuszczą. Niestety i te nadzieje kilka minut później legły w gruzach.
Trzeciego seta sobie daruję, bo jak wyglądała w nim nasza gra każdy widział.
Nie lubię pisać zaraz po meczu - człowiek jest na świeżych emocjach i często może palnąć coś, co jest niesprawiedliwe i nieprawdziwe. Teraz, kilka godzin po meczu odczuwam bardziej żal niż złość. Żal mi Krzyśka Ignaczaka, który zagrał dziś chyba najgorszy mecz w całej swojej dotychczasowej reprezentacyjnej karierze. Żal mi Michała Bąkiewicza, który w dwóch pierwszych setach znakomitą zagrywką wypracowywał nam przewagę - jak się potem okazywało nadaremnie. Żal mi Grześka Łomacza, że nie potrafił prowadzić gry tak znakomicie jak w Caracas i że w ważnych momentach dokonywał złych wyborów. Żal mi Marcela Gromadowskiego, że tak często go blokowano i Zbigniewa Bartmana że nie wychodziła mu zagrywka. Wreszcie na koniec żal mi polskich kibiców i siebie też, że mieliśmy tą wątpliwą przyjemność oglądać trzeci set w wykonaniu naszej drużyny. Mam też jednak trochę pretensji za niedokładne przyjecie bądź jego brak, za brak odwagi na ataku i za to, że tylko jeden zawodnik odważył się dziś mocno i celnie zagrywać. Szkoda, że nasi siatkarze nie wykorzystali chyba najlepszej od kilku lat szansy na pokonanie Canarinhos...
... ale jutro też jest dzień. A kibic to taka istota, że zawsze wierzy w swoją drużynę. Dlatego jutro z walącym sercem po wypiciu odpowiednich środków uspokajających o godzinie 16.30 zasiądę przed telewizorem i będę z całego serca kibicować naszym siatkarzom. I mam nadzieje, że jutro będę mogła ich pochwalić. Wiec... do boju Polsko, biało - czerwoni, a jutro zwycięstwo będzie nasze.
czwartek, 25 czerwca 2009
Z kim do Gdyni i Izmiru?
Chociaż nadal emocjonujemy się występami naszych siatkarzy w Lidze Światowej, trudno zapomnieć o tym, że coraz większymi krokami zbliżają się kwalifikacje do Mistrzostw Świata i Mistrzostwa Europy. Najważniejszy jest oczywiście ten pierwszy turniej, bo ewentualna klęska w nim spowodowałaby, że nie zagramy na przyszłorocznych Mistrzostwach Świata, które odbędą się we Włoszech, a to byłby ogromny policzek dla wicemistrzów świata. Turniej, który odbędzie się w Gdyni jest jedyną drogą kwalifikacji do mundialu. A nasi rywale - Francja, Słowacja i Słowenia to nie są zespoły, które nawet nasza rezerwa pokona w przysłowiową godzinę z prysznicem. Dlatego bardzo przydałoby się, aby nasi najlepsi siatkarze byli zdrowi. I tu pojawia się problem, że nie wszyscy mogą zdążyć się wyleczyć. Ale po kolei.
Nie dalej jak w tamtym tygodniu w "Przeglądzie Sportowym" pojawiła się wiadomość o tym, że w kwalifikacjach na pewno nie zagra Mariusz Wlazły. Atakujący reprezentacji Polski nadal przechodzi rehabilitację kontuzjowanego kolana. Niestety nie przebiega ona tak szybko jak na to liczono "Mariusz może wrócić do treningów dopiero w sierpniu. Rozmawiałem z lekarzem, który się nim opiekuje. Mówił, że jest nieźle - z kolana zeszła opuchlizna, ścięgno jest w coraz lepszym stanie. Jednak żeby całe leczenie zakończyło się pomyślnie, w lipcu Mariusz nie może trenować. Każda próba przyspieszenia rehabilitacji może spowodować wielkie problemy" - stwierdził prezes Skry Bełchatów, Konrad Piechocki. To wyklucza Mariusza z udziału w tym turnieju. Co jednak z Mistrzostwami Europy? Tu pojawia się furtka nadziei, bowiem jeśli nie nastąpią opóźnienia w rehabilitacji Wlazły rozpocznie treningi na początku sierpnia, może zdążyć z przygotowaniami do europejskiego czempionatu. "Mam nadzieję, że się uda. Mariusz jest takim typem zawodnika, że po dwóch-trzech tygodniach zajęć jest w stanie grać na wysokim poziomie" - pociesza kibiców prezes Piechocki. Cóż, wygląda na to, że kibicom pozostaje jedynie modlić się o to, aby wszystko potoczyło się zgodnie z planem i bez komplikacji.
Ledwo zdążyliśmy przetrawić wiadomość o braku Wlazłego, pojawia się nowy problem. Jak donosi najnowszy Super Volley (nr. 52) w tym sezonie reprezentacyjnym możemy też nie zobaczyć innego z liderów kadry, Michała Winiarskiego. "W tej chwili wcale nie jestem stuprocentowo pewny, ze w tych imprezach zagram" - mówi w wywiadzie dla dwutygodnika Winiar. "Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby wystąpić w Gdyni i Izmirze, ale zagram tylko jeśli będę w pełni zdrowy (...) Muszę teraz dmuchać na zimne, nie mogę ryzykować . Zdrowie mam tylko jedno i muszę je szanować, choćby po to, żeby móc jeszcze przez wiele lat reprezentować Polskę. Jeśli wrócę za szybko konsekwencje mogą być opłakane" - dodaje przyjmujący naszej reprezentacji. Jednak ta wypowiedź Winiarskiego nie nastraja optymizmem. Wprawdzie wiadomym było, że zawodnik ten miał po sezonie ligowym problemy z barkiem i kolanami oraz dyskopatią, ale wydawało się, że po wypoczynku, jaki dał mu trener Castellani wszystko wróci do normy. Jak się okazuje nie jest to pewne i to kolejny powód do niepokoju dla polskiego kibica.
Oprócz Winiarskiego i Wlazłego nie wiadomo też co ze zdrowiem Marcina Wiki i Grzegorza Szymańskiego. Ten pierwszy podczas zgrupowania w Spale doznał kontuzji kolana i nie wiadomo, jak potoczą się jego dalsze losy w kadrze w tym sezonie. Z kolei Szymański obecnie przechodzi rehabilitację po operacji naderwanego ścięgna Achillesa i sam przyznaje, ze w kwalifikacjach do Mistrzostw Świata nie wystąpi: "Mój powrót do reprezentacji nie ma sensu, bo nie wypadł bym za ciekawie w kwalifikacjach do mistrzostw świata (...) Po trzech miesiącach siedzenia po prostu nie da się grać" (cytat za siatka.org). Zawodnik nie wyklucza jednak udziału w Mistrzostwach Europy, co stanowi dla kibica pewne pocieszenie. Na ból grzbietu narzeka też Paweł Zagumny, ale w jego przypadku na szczęście nikt nie mówi o tym, że nie weźmie udziału w ważnych imprezach. Na razie.
Na kogo w takim razie na pewno możemy liczyć?
Rozegranie: Do walki o miejsce na pozostałe tegoroczne turnieje reprezentacyjne na pewno włączą się Grzegorz Łomacz i Paweł Woicki. Na chwilę obecna w korzystniejszej sytuacji jest ten pierwszy, który lepiej prezentuje się w rozgrywkach Ligi Światowej. Z innych zawodników mamy też Łukasza Żygadło. Jego powołania nie wyklucza Daniel Castellani, choć znamienny jest fakt ze na Ligę Światową wolał wziąć juniora niż wicemistrza świata. Żygadło to zawodnik, na którego kadra zawsze mogła liczyć, zawsze stawiał się na każde wezwanie każdego selekcjonera, choć przez wiekszość z nich traktowany był jak "piąte koło u wozu" i nie wiadomo czy nadal będzie się godził na takie traktowanie. Zwłaszcza że bardzo boleśnie odczuł brak powołania na igrzyska w Pekinie i nie wiadomo, czy brak powołania na tegoroczną Ligę Światową czary goryczy nie przelał.
Atak: Pod nieobecność Wlazłego i Szymańskiego Castellani pewnie przestawi na tą pozycję Piotra Gruszkę, a jego zmiennikiem będzie ktoś z dwójki Jakub Jarosz - Marcel Gromadowski (na chwile obecna bliżej jest ten pierwszy). Na tę pozycje można by też powołać Roberta Prygla, ale ten zawodnik chyba ma dosyć policzków, które otrzymuje od kolejnych selekcjonerów i w kadrze już nie zagra, co dał do zrozumienia w wywiadzie dla siatkowka24.pl: "Wydaje mi się, że na to pytanie nie ma co odpowiadać, czy bym chciał grać czy nie, czy bym mógł czy też nie.. myślę, że ten temat jest dla mnie zamknięty. Po takich ruchach Daniela Castellaniego, takie pytanie prawdopodobnie nie zostanie już nigdy zadane. Uważam, że swoją szansę powinna dostać młodzież. Jestem pewny, że są w stanie osiągnąć rzeczy wielkie! Będę za nich trzymał kciuki w każdym spotkaniu". Jednak jestem pewna, że gdyby zaszła konieczność i trener zadzwoniłby to Roberta, ten na pewno nie odmówiłby przyjazdu na zgrupowanie. To właśnie jest cecha wielkich zawodników, do których niewątpliwie zalicza się Robert Prygiel. Szkoda, że tak mało osób to dostrzega.
Środek: Tutaj nasza sytuacja jest najlepsza. Żaden gracz nie jest kontuzjowany, a że na tej pozycji mamy prawdziwy wysyp dobrych zawodników jest z czego wybierać. Daniel Pliński, Łukasz Kadziewicz, Marcin Możdżonek, Wojciech Grzyb, Piotr Nowakowski - każdy z nich gwarantuje wysoką jakość gry. Kogo wybierze Castellani? Nie wiem i nie zazdroszczę decyzji co do tej pozycji. Sama nie wiem, na kogo bym postawiła...
Przyjęcie: Tutaj wbrew pozorom też nie jest najgorzej. Możemy liczyć (jak zawsze) na Sebastiana Świderskiego, a to zawodnik wysokiej klasy. Na tej pozycji mamy też coraz lepiej grającego Bartosza Kurka, objawienie ostatniego sezonu PlusLigi, Zbigniewa Bartmana, zawodnika, który nigdy nie zawodzi, obecnego kapitana reprezentacji, Michała Bąkiewicza oraz Michała Ruciaka, który również ma za sobą bardzo udany sezon ligowy. Na pewno znajdzie się wśród nich zawodnik, który godnie zastąpi Michała Winiarskiego, gdyby zdrowie nie pozwoliło mu grać.
Libero: Na tej pozycji tradycyjnie rywalizować będą ze sobą Krzysztof Ignaczak i Piotr Gacek. Na chwilę obecna ciężko stwierdzić, który z nich jest bliżej powołania do 12 na najważniejsze w tym sezonie imprezy. Obaj są bardzo dobrymi zawodnikami i żaden z nich poziomu reprezentacji nie zaniży, choć nie ukrywam, że w tej rywalizacji kibicować będę Ignaczakowi.
Wszystkim kontuzjowanym siatkarzom naszej kadry życzę jak najszybszego powrotu do zdrowia. W tym momencie przyszła mi jednak do głowy pewna myśl. Skończyły się już czasy, kiedy zawodnicy grali w kadrze nawet z dolegliwościami. Nowe pokolenie zawodników w sytuacji wyboru między grą w kadrze a leczeniem wybierze to drugie. Oczywiście nie potępiam ich za to i nawet rozumiem takie zachowanie - to w klubie a nie w kadrze zarabiają na życie i nie mogą pozwolić sobie na zniszczenie zdrowia na reprezentacji. Jednak z drugiej strony żywię olbrzymi szacunek do zawodników, którzy w kadrze grali pomimo wszystko: do Sebastiana Świderskiego, który mimo problemów z kolanami nigdy gry w kadrze nie odmówił; do Dawida Murka, który zrezygnował dopiero wówczas, jak przez bolące kolana nie mógł wejść po schodach, a wcześniej dawał z siebie 150%. Bo mimo mojego zrozumienia jako kibic reprezentacji dziwnie się czuje, jak widzę zawodnika, który w klubie z dolegliwościami grać potrafi, a w kadrze już nie. Ale być może się nie znam i jestem staroświecka.
Nie dalej jak w tamtym tygodniu w "Przeglądzie Sportowym" pojawiła się wiadomość o tym, że w kwalifikacjach na pewno nie zagra Mariusz Wlazły. Atakujący reprezentacji Polski nadal przechodzi rehabilitację kontuzjowanego kolana. Niestety nie przebiega ona tak szybko jak na to liczono "Mariusz może wrócić do treningów dopiero w sierpniu. Rozmawiałem z lekarzem, który się nim opiekuje. Mówił, że jest nieźle - z kolana zeszła opuchlizna, ścięgno jest w coraz lepszym stanie. Jednak żeby całe leczenie zakończyło się pomyślnie, w lipcu Mariusz nie może trenować. Każda próba przyspieszenia rehabilitacji może spowodować wielkie problemy" - stwierdził prezes Skry Bełchatów, Konrad Piechocki. To wyklucza Mariusza z udziału w tym turnieju. Co jednak z Mistrzostwami Europy? Tu pojawia się furtka nadziei, bowiem jeśli nie nastąpią opóźnienia w rehabilitacji Wlazły rozpocznie treningi na początku sierpnia, może zdążyć z przygotowaniami do europejskiego czempionatu. "Mam nadzieję, że się uda. Mariusz jest takim typem zawodnika, że po dwóch-trzech tygodniach zajęć jest w stanie grać na wysokim poziomie" - pociesza kibiców prezes Piechocki. Cóż, wygląda na to, że kibicom pozostaje jedynie modlić się o to, aby wszystko potoczyło się zgodnie z planem i bez komplikacji.
Ledwo zdążyliśmy przetrawić wiadomość o braku Wlazłego, pojawia się nowy problem. Jak donosi najnowszy Super Volley (nr. 52) w tym sezonie reprezentacyjnym możemy też nie zobaczyć innego z liderów kadry, Michała Winiarskiego. "W tej chwili wcale nie jestem stuprocentowo pewny, ze w tych imprezach zagram" - mówi w wywiadzie dla dwutygodnika Winiar. "Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby wystąpić w Gdyni i Izmirze, ale zagram tylko jeśli będę w pełni zdrowy (...) Muszę teraz dmuchać na zimne, nie mogę ryzykować . Zdrowie mam tylko jedno i muszę je szanować, choćby po to, żeby móc jeszcze przez wiele lat reprezentować Polskę. Jeśli wrócę za szybko konsekwencje mogą być opłakane" - dodaje przyjmujący naszej reprezentacji. Jednak ta wypowiedź Winiarskiego nie nastraja optymizmem. Wprawdzie wiadomym było, że zawodnik ten miał po sezonie ligowym problemy z barkiem i kolanami oraz dyskopatią, ale wydawało się, że po wypoczynku, jaki dał mu trener Castellani wszystko wróci do normy. Jak się okazuje nie jest to pewne i to kolejny powód do niepokoju dla polskiego kibica.
Oprócz Winiarskiego i Wlazłego nie wiadomo też co ze zdrowiem Marcina Wiki i Grzegorza Szymańskiego. Ten pierwszy podczas zgrupowania w Spale doznał kontuzji kolana i nie wiadomo, jak potoczą się jego dalsze losy w kadrze w tym sezonie. Z kolei Szymański obecnie przechodzi rehabilitację po operacji naderwanego ścięgna Achillesa i sam przyznaje, ze w kwalifikacjach do Mistrzostw Świata nie wystąpi: "Mój powrót do reprezentacji nie ma sensu, bo nie wypadł bym za ciekawie w kwalifikacjach do mistrzostw świata (...) Po trzech miesiącach siedzenia po prostu nie da się grać" (cytat za siatka.org). Zawodnik nie wyklucza jednak udziału w Mistrzostwach Europy, co stanowi dla kibica pewne pocieszenie. Na ból grzbietu narzeka też Paweł Zagumny, ale w jego przypadku na szczęście nikt nie mówi o tym, że nie weźmie udziału w ważnych imprezach. Na razie.
Na kogo w takim razie na pewno możemy liczyć?
Rozegranie: Do walki o miejsce na pozostałe tegoroczne turnieje reprezentacyjne na pewno włączą się Grzegorz Łomacz i Paweł Woicki. Na chwilę obecna w korzystniejszej sytuacji jest ten pierwszy, który lepiej prezentuje się w rozgrywkach Ligi Światowej. Z innych zawodników mamy też Łukasza Żygadło. Jego powołania nie wyklucza Daniel Castellani, choć znamienny jest fakt ze na Ligę Światową wolał wziąć juniora niż wicemistrza świata. Żygadło to zawodnik, na którego kadra zawsze mogła liczyć, zawsze stawiał się na każde wezwanie każdego selekcjonera, choć przez wiekszość z nich traktowany był jak "piąte koło u wozu" i nie wiadomo czy nadal będzie się godził na takie traktowanie. Zwłaszcza że bardzo boleśnie odczuł brak powołania na igrzyska w Pekinie i nie wiadomo, czy brak powołania na tegoroczną Ligę Światową czary goryczy nie przelał.
Atak: Pod nieobecność Wlazłego i Szymańskiego Castellani pewnie przestawi na tą pozycję Piotra Gruszkę, a jego zmiennikiem będzie ktoś z dwójki Jakub Jarosz - Marcel Gromadowski (na chwile obecna bliżej jest ten pierwszy). Na tę pozycje można by też powołać Roberta Prygla, ale ten zawodnik chyba ma dosyć policzków, które otrzymuje od kolejnych selekcjonerów i w kadrze już nie zagra, co dał do zrozumienia w wywiadzie dla siatkowka24.pl: "Wydaje mi się, że na to pytanie nie ma co odpowiadać, czy bym chciał grać czy nie, czy bym mógł czy też nie.. myślę, że ten temat jest dla mnie zamknięty. Po takich ruchach Daniela Castellaniego, takie pytanie prawdopodobnie nie zostanie już nigdy zadane. Uważam, że swoją szansę powinna dostać młodzież. Jestem pewny, że są w stanie osiągnąć rzeczy wielkie! Będę za nich trzymał kciuki w każdym spotkaniu". Jednak jestem pewna, że gdyby zaszła konieczność i trener zadzwoniłby to Roberta, ten na pewno nie odmówiłby przyjazdu na zgrupowanie. To właśnie jest cecha wielkich zawodników, do których niewątpliwie zalicza się Robert Prygiel. Szkoda, że tak mało osób to dostrzega.
Środek: Tutaj nasza sytuacja jest najlepsza. Żaden gracz nie jest kontuzjowany, a że na tej pozycji mamy prawdziwy wysyp dobrych zawodników jest z czego wybierać. Daniel Pliński, Łukasz Kadziewicz, Marcin Możdżonek, Wojciech Grzyb, Piotr Nowakowski - każdy z nich gwarantuje wysoką jakość gry. Kogo wybierze Castellani? Nie wiem i nie zazdroszczę decyzji co do tej pozycji. Sama nie wiem, na kogo bym postawiła...
Przyjęcie: Tutaj wbrew pozorom też nie jest najgorzej. Możemy liczyć (jak zawsze) na Sebastiana Świderskiego, a to zawodnik wysokiej klasy. Na tej pozycji mamy też coraz lepiej grającego Bartosza Kurka, objawienie ostatniego sezonu PlusLigi, Zbigniewa Bartmana, zawodnika, który nigdy nie zawodzi, obecnego kapitana reprezentacji, Michała Bąkiewicza oraz Michała Ruciaka, który również ma za sobą bardzo udany sezon ligowy. Na pewno znajdzie się wśród nich zawodnik, który godnie zastąpi Michała Winiarskiego, gdyby zdrowie nie pozwoliło mu grać.
Libero: Na tej pozycji tradycyjnie rywalizować będą ze sobą Krzysztof Ignaczak i Piotr Gacek. Na chwilę obecna ciężko stwierdzić, który z nich jest bliżej powołania do 12 na najważniejsze w tym sezonie imprezy. Obaj są bardzo dobrymi zawodnikami i żaden z nich poziomu reprezentacji nie zaniży, choć nie ukrywam, że w tej rywalizacji kibicować będę Ignaczakowi.
Wszystkim kontuzjowanym siatkarzom naszej kadry życzę jak najszybszego powrotu do zdrowia. W tym momencie przyszła mi jednak do głowy pewna myśl. Skończyły się już czasy, kiedy zawodnicy grali w kadrze nawet z dolegliwościami. Nowe pokolenie zawodników w sytuacji wyboru między grą w kadrze a leczeniem wybierze to drugie. Oczywiście nie potępiam ich za to i nawet rozumiem takie zachowanie - to w klubie a nie w kadrze zarabiają na życie i nie mogą pozwolić sobie na zniszczenie zdrowia na reprezentacji. Jednak z drugiej strony żywię olbrzymi szacunek do zawodników, którzy w kadrze grali pomimo wszystko: do Sebastiana Świderskiego, który mimo problemów z kolanami nigdy gry w kadrze nie odmówił; do Dawida Murka, który zrezygnował dopiero wówczas, jak przez bolące kolana nie mógł wejść po schodach, a wcześniej dawał z siebie 150%. Bo mimo mojego zrozumienia jako kibic reprezentacji dziwnie się czuje, jak widzę zawodnika, który w klubie z dolegliwościami grać potrafi, a w kadrze już nie. Ale być może się nie znam i jestem staroświecka.
poniedziałek, 22 czerwca 2009
Chwała bohaterom
Warto było czekać. Choć zeszłotygodniowe porażki z Brazylią bolały jak diabli. Choć nasi grali słabo i popełniali proste błędy. Było warto dać jednak naszym chłopakom mimo wszystko kredyt zaufania. I warto było oglądać wczorajszy mecz naszych orłów i styl w jakim grali. A grali fantastycznie we wszystkich elementach siatkarskich. Wspaniale zagrywali, blokowali i atakowali. Bardzo dobrze przyjmowali i rozgrywali akcje. Dziś Polska znów była wielka, jak za swoich najlepszych czasów. I wielcy byli ludzie, którzy grali na boisku - ci sami, którzy w zeszłym tygodniu byli miażdżeni z ziemią i o których pisano, że są słabi. Ale po kolei.
Daniel Castellani zgodnie z przewidywaniami wypuścił w szóstce Grześka Łomacza. I to był strzał w dziesiątkę, bo młodziutki rozgrywający grał kapitalnie. bardzo fajnie rozgrywał, często gubiąc blok, dobrze serwował i bronił. Ale trzeba przyznać że koledzy ułatwiali mu zadanie. Kuba Jarosz, a zwłaszcza Bartek Kurek atakowali wyśmienicie. Zwłaszcza gwoździe tego drugiego mogły zrobić wrażenie. Ale jak tu nie przyłożyć, jak ma się piłkę niemal bez bloku? A jak wystawa nie wyszła, zawsze można było liczyć, że zawodnik coś z niej zrobi, jak np. Michał Bąkiewicz w trzecim secie.
Poza kapitalnym w ataku Bartkiem Kurkiem bardzo dobrze w tym elemencie grał też Kuba Jarosz, choć nie był to tak dobry mecz tego zawodnika jak w sobotę. Skuteczni byli też środkowi oraz Michał Bąkiewicz, który dziś potrafił skończyć piłkę nawet plasując lewą ręką. Dobra gra w ataku to też zasługa bardzo dobrego przyjęcia, zwłaszca Michała Bąkiewicza i Krzysztofa Ignaczaka. Choć w rankingach FIVB nie wygląda ono najlepiej, wizualnie było ono naprawdę dobre i nasz rozgrywający nie miał problemu ze zgubieniem bloku rywali. Zupełnie inaczej wyglądało to po stronie Wenezuelczyków, którzy dzięki naszemu wyśmienitemu serwisowi, nie potrafili dobrze dograć do swego rozgrywającego, w związku z czym ten nie był w stanie zgubić bloku. To wystarczyło, aby nasz zespół zaliczył 12 oczek w tym elemencie, z czego 7 sam Marcin Możdżonek, co dało mu pierwsze miejsce w rankingu najlepiej blokujących. Marcinowi gratuluję, choć na jego miejscu postawiłabym piwo Michałowi Bąkiewiczowi, bo gdyby nie jego fantastyczne zagrywki, byłoby trudniej zdobyć tyle bloków.
Brawa też dla Krzyska Ignaczaka, który szalał dziś na boisku i grał z tak ogromnym poświęceniem, że omal statystyków nie staranował, kiedy jedna z piłek próbował bronić na ich stoliku. Również jego pozostałe akcje w obronie i przyjęciu - palce lizać. Mam nadzieję, że takiego Igłę jak dziś będziemy oglądać już do końca Ligi Światowej.
O tym meczu mogłabym pisać jeszcze długo, ale chyba wystarczy jak napiszę: Panowie zagraliście wspaniale i jestem z was dumna. Dziękuję, że dzięki Wam mogłam przeżyć wczoraj tak fantastyczny wieczór. Jesteście wspaniali i liczę, ze za tydzień będę mogła to potwierdzić po meczach z Brazylią. Wiem, że na pewno dacie z siebie wszystko. I tylko na to liczę, że będziecie grać z Canarinhos do końca, walcząc o każda piłkę. Nie chodzi o zwycięstwo, bo to tylko sport i raz się wygrywa a raz przegrywa. Choć jeśli zagracie tak dobrze jak dziś to kto wie... Kto wie...
Daniel Castellani zgodnie z przewidywaniami wypuścił w szóstce Grześka Łomacza. I to był strzał w dziesiątkę, bo młodziutki rozgrywający grał kapitalnie. bardzo fajnie rozgrywał, często gubiąc blok, dobrze serwował i bronił. Ale trzeba przyznać że koledzy ułatwiali mu zadanie. Kuba Jarosz, a zwłaszcza Bartek Kurek atakowali wyśmienicie. Zwłaszcza gwoździe tego drugiego mogły zrobić wrażenie. Ale jak tu nie przyłożyć, jak ma się piłkę niemal bez bloku? A jak wystawa nie wyszła, zawsze można było liczyć, że zawodnik coś z niej zrobi, jak np. Michał Bąkiewicz w trzecim secie.
Poza kapitalnym w ataku Bartkiem Kurkiem bardzo dobrze w tym elemencie grał też Kuba Jarosz, choć nie był to tak dobry mecz tego zawodnika jak w sobotę. Skuteczni byli też środkowi oraz Michał Bąkiewicz, który dziś potrafił skończyć piłkę nawet plasując lewą ręką. Dobra gra w ataku to też zasługa bardzo dobrego przyjęcia, zwłaszca Michała Bąkiewicza i Krzysztofa Ignaczaka. Choć w rankingach FIVB nie wygląda ono najlepiej, wizualnie było ono naprawdę dobre i nasz rozgrywający nie miał problemu ze zgubieniem bloku rywali. Zupełnie inaczej wyglądało to po stronie Wenezuelczyków, którzy dzięki naszemu wyśmienitemu serwisowi, nie potrafili dobrze dograć do swego rozgrywającego, w związku z czym ten nie był w stanie zgubić bloku. To wystarczyło, aby nasz zespół zaliczył 12 oczek w tym elemencie, z czego 7 sam Marcin Możdżonek, co dało mu pierwsze miejsce w rankingu najlepiej blokujących. Marcinowi gratuluję, choć na jego miejscu postawiłabym piwo Michałowi Bąkiewiczowi, bo gdyby nie jego fantastyczne zagrywki, byłoby trudniej zdobyć tyle bloków.
Brawa też dla Krzyska Ignaczaka, który szalał dziś na boisku i grał z tak ogromnym poświęceniem, że omal statystyków nie staranował, kiedy jedna z piłek próbował bronić na ich stoliku. Również jego pozostałe akcje w obronie i przyjęciu - palce lizać. Mam nadzieję, że takiego Igłę jak dziś będziemy oglądać już do końca Ligi Światowej.
O tym meczu mogłabym pisać jeszcze długo, ale chyba wystarczy jak napiszę: Panowie zagraliście wspaniale i jestem z was dumna. Dziękuję, że dzięki Wam mogłam przeżyć wczoraj tak fantastyczny wieczór. Jesteście wspaniali i liczę, ze za tydzień będę mogła to potwierdzić po meczach z Brazylią. Wiem, że na pewno dacie z siebie wszystko. I tylko na to liczę, że będziecie grać z Canarinhos do końca, walcząc o każda piłkę. Nie chodzi o zwycięstwo, bo to tylko sport i raz się wygrywa a raz przegrywa. Choć jeśli zagracie tak dobrze jak dziś to kto wie... Kto wie...
sobota, 20 czerwca 2009
Brawa dla Kuby
Jest dobrze. Nasza odmłodzona reprezentacja pokonała Wenezuelę i możemy cieszyć się z pierwszego zwycięstwa w tegorocznej edycji Ligi Światowej. Nie był to łatwy mecz, długo było pod górkę, mogliśmy nawet przegrać 1:3. Ale nasi siatkarze pokazali charakter, przetrwali trudne chwile i ostatecznie zwyciężyli 3:2. Z bardzo dobrej strony pokazali się nasi młodzi reprezentanci: Piotrek Nowakowski, Bartek Kurek i przede wszystkim Kuba Jarosz.
To był naprawdę dobry mecz Kuby. O ile po meczach z Brazylią można było mieć do niego pretensje (słuszne zresztą bo podstawowy atakujący powinien mieć więcej niż 30% skuteczności w ataku) o tyle po dzisiejszym meczu można go tylko chwalić. Kuba był najlepiej punktującym zawodnikiem naszego zespołu. Zdobył 25 punktów z czego aż 20 z ataku przy dobrej, blisko 50% skuteczności. Dołożył też 3 punkty z bloku i 2 asy serwisowe. Chyba skutecznie zamknął usta tym, którzy twierdzili że jest słaby, a w szóstce gra tylko dlatego, że jest ze Skry. Kubie serdecznie gratuluję i liczę na powtórkę w niedzielę, a kto wie, może nawet na lepszy mecz w jego wykonaniu?
Myliłby się ten, kto by pomyślał, że wygrana z Wenezuelą sprawi kibicom radość. Wciąż jest dużo malkontentów, którzy narzekają na poziom gry zespołu. Oczywiście nie można powiedzieć że jest on wysoki, ale nasi siatkarze z meczu na mecz prezentują się coraz lepiej. Nie można też zapomnieć że nasz zespół w takim zestawieniu gra dopiero półtora miesiąca i nie zdążył się jeszcze idealnie zgrać. Narzekanie, że zwycięstwo odnieśliśmy dopiero po tie breaku to też doszukiwanie się szczegółów, przecież nawet grając w mocniejszym zestawieniu personalnym graliśmy tie breaki ze słabymi zespołami, a kilka nawet przegraliśmy, np. w zeszłym sezonie z Egiptem, Japonią, Estonią, Czarnogórą czy Belgią. Chłopaki potrafili przełamać niemoc, wygrali mecz z dobrze taktycznie ułożonym rywalem i należą im się za to brawa.
Na koniec dobra wiadomość. Znowu mamy kilku zawodników w pierwszej dziesiątce przynajmniej dwóch rankingów. Michał Bąkiewicz i Krzysiek Ignaczak są tak wysoko w rankingu najlepiej przyjmujących i broniących, dodatkowo nasz libero jest 7 w klasyfikacji na najlepszego zawodnika na swojej pozycji. Marcin Możdżonek również okupuje miejsca w pierwszej dziesiątce rankingu najlepiej blokujących i zagrywających. Wszystkim Panom gratuluję i liczę że będą w tych rankingach jeszcze wyżej.
To był naprawdę dobry mecz Kuby. O ile po meczach z Brazylią można było mieć do niego pretensje (słuszne zresztą bo podstawowy atakujący powinien mieć więcej niż 30% skuteczności w ataku) o tyle po dzisiejszym meczu można go tylko chwalić. Kuba był najlepiej punktującym zawodnikiem naszego zespołu. Zdobył 25 punktów z czego aż 20 z ataku przy dobrej, blisko 50% skuteczności. Dołożył też 3 punkty z bloku i 2 asy serwisowe. Chyba skutecznie zamknął usta tym, którzy twierdzili że jest słaby, a w szóstce gra tylko dlatego, że jest ze Skry. Kubie serdecznie gratuluję i liczę na powtórkę w niedzielę, a kto wie, może nawet na lepszy mecz w jego wykonaniu?
Myliłby się ten, kto by pomyślał, że wygrana z Wenezuelą sprawi kibicom radość. Wciąż jest dużo malkontentów, którzy narzekają na poziom gry zespołu. Oczywiście nie można powiedzieć że jest on wysoki, ale nasi siatkarze z meczu na mecz prezentują się coraz lepiej. Nie można też zapomnieć że nasz zespół w takim zestawieniu gra dopiero półtora miesiąca i nie zdążył się jeszcze idealnie zgrać. Narzekanie, że zwycięstwo odnieśliśmy dopiero po tie breaku to też doszukiwanie się szczegółów, przecież nawet grając w mocniejszym zestawieniu personalnym graliśmy tie breaki ze słabymi zespołami, a kilka nawet przegraliśmy, np. w zeszłym sezonie z Egiptem, Japonią, Estonią, Czarnogórą czy Belgią. Chłopaki potrafili przełamać niemoc, wygrali mecz z dobrze taktycznie ułożonym rywalem i należą im się za to brawa.
Na koniec dobra wiadomość. Znowu mamy kilku zawodników w pierwszej dziesiątce przynajmniej dwóch rankingów. Michał Bąkiewicz i Krzysiek Ignaczak są tak wysoko w rankingu najlepiej przyjmujących i broniących, dodatkowo nasz libero jest 7 w klasyfikacji na najlepszego zawodnika na swojej pozycji. Marcin Możdżonek również okupuje miejsca w pierwszej dziesiątce rankingu najlepiej blokujących i zagrywających. Wszystkim Panom gratuluję i liczę że będą w tych rankingach jeszcze wyżej.
Etykiety:
kibice,
kuba jarosz,
polska,
reprezentacja,
wenezuela
czwartek, 18 czerwca 2009
Klasa Panasa
Po meczach z Brazylią krytyka naszej kadry siatkarzy jest wielka. Wszyscy eksperci krytykują styl gry naszej drużyny i jej zawodników. Z tej grupy nie wyłamał się nawet menedżer naszej kadry, który powiedział wprost, że nasi siatkarze są słabi. Odważny okazał się jednak trener zespołu AZS Politechnika Warszawska, Radosław Panas. Szkoleniowiec ten przebywał na zgrupowaniu naszej kadry w Spale, a obecnie pomaga w treningach kadrze B. I o dziwo ma inne przemyślenia odnośnie zawodników i tego w jaki sposób należałoby właściwie ich potraktować po meczach z Canarinhos. Oto fragment jego wypowiedzi.
"Przyznać trzeba, że sobotnie spotkanie było dużo lepsze w naszym wykonaniu, bardziej wyrównane. Natomiast drugi mecz zupełnie chłopakom nie wyszedł. Brazylijczycy zagrali zdecydowanie lepiej, nasi chłopcy nie potrafili złapać odpowiedniego rytmu. Nie rozdzieram jednak szat, bo spora część naszego składu to absolutni debiutanci. Nie chodzi nawet o rozgrywki Ligi Światowej, ale o pierwsze występy w reprezentacji. Zachowałbym spokój i nie oceniał ich występu zbyt krytycznie, bo na to przyjdzie jeszcze czas. Na razie potrzebują spokoju, muszą się jeszcze wielu rzeczy nauczyć. Kilku chłopaków, którzy grali w podstawowym składzie w tych spotkaniach, to zawodnicy, którzy niewiele grają w klubach, albo dopiero zaczynają tam swoją karierę. Łomacz, Jarosz, Kurek czy Gromadowski w reprezentacji Polski stawiają dopiero pierwsze kroki. Mieli momenty dobrej gry, zdarzały się też słabsze chwile, ale tak jak już powiedziałem, oni potrzebują spokoju i odrobiny życzliwości ze strony kibiców i ekspertów. Nie powinno się od razu tak ostro ich krytykować po pierwszym nieudanym meczu i wypominać, że są lepsi od nich. W perspektywie kilku najbliższych lat, to pewnie oni będą stanowić trzon naszej kadry, kiedyś więc musieli dostać szansę. Przez ostatnie kilka sezonów nasza drużyna narodowa była dość hermetyczna, niewielu zawodników miało szansę dostać się do składu. Teraz mamy prawdziwą rewolucję i myślę, że są to gracze, którzy jeszcze nie raz udowodnią, że warto na nich stawiać." (źródło wypowiedzi: www.gazeta.pl).
Jestem zachwycona. Gdyby wszyscy eksperci wypowiadali się w takim tonie byłoby po prostu cudownie, choć wiem że to niewykonalne. Jednak trener Panas pokazał wielką klasę, której w sumie się po nim spodziewałam. Nie owijał w bawełnę, napisał wprost, że kadra zagrała źle (czy ktoś mówił, że było inaczej?), ale racjonalnie to uzasadnił i wyciągnął dobre wnioski. Szkoda, że jest on tak dobrym trenerem, bo idealnie by się na menedżera kadry nadawał. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło,a z trenera Panasa jeszcze nie raz będziemy dumni, o tym jestem święcie przekonana.
Trenerze Panas - chapeu bass!
"Przyznać trzeba, że sobotnie spotkanie było dużo lepsze w naszym wykonaniu, bardziej wyrównane. Natomiast drugi mecz zupełnie chłopakom nie wyszedł. Brazylijczycy zagrali zdecydowanie lepiej, nasi chłopcy nie potrafili złapać odpowiedniego rytmu. Nie rozdzieram jednak szat, bo spora część naszego składu to absolutni debiutanci. Nie chodzi nawet o rozgrywki Ligi Światowej, ale o pierwsze występy w reprezentacji. Zachowałbym spokój i nie oceniał ich występu zbyt krytycznie, bo na to przyjdzie jeszcze czas. Na razie potrzebują spokoju, muszą się jeszcze wielu rzeczy nauczyć. Kilku chłopaków, którzy grali w podstawowym składzie w tych spotkaniach, to zawodnicy, którzy niewiele grają w klubach, albo dopiero zaczynają tam swoją karierę. Łomacz, Jarosz, Kurek czy Gromadowski w reprezentacji Polski stawiają dopiero pierwsze kroki. Mieli momenty dobrej gry, zdarzały się też słabsze chwile, ale tak jak już powiedziałem, oni potrzebują spokoju i odrobiny życzliwości ze strony kibiców i ekspertów. Nie powinno się od razu tak ostro ich krytykować po pierwszym nieudanym meczu i wypominać, że są lepsi od nich. W perspektywie kilku najbliższych lat, to pewnie oni będą stanowić trzon naszej kadry, kiedyś więc musieli dostać szansę. Przez ostatnie kilka sezonów nasza drużyna narodowa była dość hermetyczna, niewielu zawodników miało szansę dostać się do składu. Teraz mamy prawdziwą rewolucję i myślę, że są to gracze, którzy jeszcze nie raz udowodnią, że warto na nich stawiać." (źródło wypowiedzi: www.gazeta.pl).
Jestem zachwycona. Gdyby wszyscy eksperci wypowiadali się w takim tonie byłoby po prostu cudownie, choć wiem że to niewykonalne. Jednak trener Panas pokazał wielką klasę, której w sumie się po nim spodziewałam. Nie owijał w bawełnę, napisał wprost, że kadra zagrała źle (czy ktoś mówił, że było inaczej?), ale racjonalnie to uzasadnił i wyciągnął dobre wnioski. Szkoda, że jest on tak dobrym trenerem, bo idealnie by się na menedżera kadry nadawał. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło,a z trenera Panasa jeszcze nie raz będziemy dumni, o tym jestem święcie przekonana.
Trenerze Panas - chapeu bass!
poniedziałek, 15 czerwca 2009
Duch ochoczy, ale ciało mniej...
Nowy tydzień nastał, a wypowiedzi wokół porażki naszej reprezentacji z Brazylią nie ubywa. Nie dziwią krytyczne głosy kibiców i mediów bo to w pewnym sensie ich obowiązek, dopóki jest ona obiektywna, a że nie zawsze tak bywa mogliście przeczytać poniżej. Mnie zaskoczyło jednak że do dyskusji włączył się Witold Roman. Co na temat swych zawodników ma do powiedzenia?
"W czym „przebierają”, mówiąc kolokwialnie, Brazylijczycy, a w czym my? Visotto to zawodnik, który gra w pierwszej szóstce w zespole, który w tym roku wygrał Ligę Mistrzów. Z drugiej strony mamy Jarosza, który nawet nie jest zawodnikiem szóstkowym w swoim klubie. Podobna sytuacja jest z Kurkiem, a po drugiej stronie siatki na jego pozycji jest Murilo, który już wcześniej występował w podstawowym składzie reprezentacji Brazylii. W przyjęciu mamy też Bąkiewicza, ale on sam o sobie mówi „ekskluzywny rezerwowy”. Bardzo lubię tego zawodnika i chciałbym, żeby grał jak najdłużej, ale tak naprawdę w miejscach, do których trafia, zawsze jest ktoś lepszy od niego - dodaje. - Taka sama sytuacja jest z rozgrywającymi. Bruno gra w lidze brazylijskiej, a w swoim zespole występuje w pierwszym składzie. A my na rozegraniu mamy Łomacza i Woickiego – obaj przez ostatni sezon byli drugimi rozgrywającymi w swoich klubach" (cytat za reprezentacja.net)
Choć jak dla mnie obietnice o łagodniejszym traktowaniu obecnych kadrowiczów dawno wzięły w łeb, to wypowiedź Romana mnie szokuje. Bardzo możliwe, ze nie miał on nic złego na myśli, a swoja wypowiedzią chciał zdjąć z zawodników presję, ale wydaje mi się, że chybił. Takie słowa z ust menedżera kadry według mnie paść nie powinny, a już tym bardziej do mediów. Zawodnikom na pewno nie jest przyjemnie przeczytać podobne słowa w gazecie czy internecie. Wątpię, aby takie wypowiedzi wpływały na nich motywująco. Wszyscy (zapewne zawodnicy też) zdajemy sobie sprawę z tego, że Brazylijczycy maja większe umiejętności, ale chyba nie płacimy naszemu menedżerowi uświadamiał o tym publicznie naszych zawodników? Mnie zrobiło się niemiło.
Inna sprawą jest to, że w wypowiedzi Witolda Romana znajduję kilka nieścisłości.
- Murilo w pierwszym składzie reprezentacji Brazylii występował wówczas gdy z jakiegoś powodu nie mogli grać Giba i Dante. To ten duet wychodził w podstawowym składzie Canarinhos na wszystkich imprezach, a wówczas Murilo był rezerwowym i pojawiał się na boisku tylko wtedy jak któryś z zawodników grał słabo.
- "Ekskluzywny rezerwowy" - tych słów użył w stosunku do Bąkiewicza jeden z dziennikarzy Świata Siatkówki i sądzę że Michał używa ich teraz jako dowcipu pod swoim adresem. Niezbyt rozumiem czemu to zostaje użyte jako argument dotyczący jego słabości.
- No cóż, w Częstochowie i Olsztynie ja jakoś lepszych od Bąkiewicza nie widziałam i chyba trenerzy też, bo Bąkiewicz z zdecydowanej większości przypadków wychodził w szóstce. Szerszych wniosków na podstawie jego występów w Skrze nie wyciągałabym bo na chwile obecna nie widzę żadnego zawodnika polskiej ligi, który byłby w stanie wygryźć Antigę. Podciąganie tego jako dowodu, że Bąkiewicz jest słaby to chyba lekkie nadużycie.
- Łomacz był drugim rozgrywającym zespołu na początku sezonu, ale potrafił wygryźć swego rywala. Freriks to nie jest byle gracz, tylko całkiem niezły rozgrywający (to że nie pokazał tego w ostatnim sezonie to inna sprawa). Woickiemu w wejściu do szóstki pomogła wprawdzie kontuzja Ilića co nie zmienia faktu, że zarówno on jak i Łomacz kończyli sezon jako zawodnicy szóstkowi., wiec nie byli przez cały ostatni sezon zawodnikami rezerwowymi.
niedziela, 14 czerwca 2009
W poszukiwaniu kozła ofiarnego, czyli pomyje na Bąkiewicza
Ruszyła Liga Światowa siatkarzy. To prestiżowa impreza i na nieszczęście, bardzo w Polsce popularna. Oczywiście to nieszczęście mają polscy siatkarze, których każdy ruch, każda akcja i każde słowo jest obserwowane i oceniane. A to musi być trudne zwłaszcza dla obecnej kadry naszego kraju, w większości młodych chłopców, rzuconych na głęboką wodę. Bo wbrew wcześniejszym zapowiedziom, wcale nie są oni łagodniej oceniani, a ich słaba gra jest mocno krytykowana. Nie ma w tym oczywiście nic złego, bo przecież sportowcy są nieustannie oceniani i nasi młodzi zawodnicy muszą się do tego przyzwyczaić. Nie jest to złe, dopóki jest sprawiedliwe, a z tym, niestety, nie zawsze tak bywa.
Na początek tegorocznego sezonu tej imprezy Polska zmierzyła się w Sao Paulo z Brazylią. Oba mecze przegraliśmy. Teoretycznie nie powinno być większego problemu, bo przecież Brazylią nie potrafimy wygrać od dawna, a nawet mamy problem z urwaniem im seta. W tym dwumeczu seta ugrywamy, a w żadnym z przegranych nie notujemy tak wstydliwego wyniku jak nasza pierwsza reprezentacja na Mistrzostwach świata w 2006 roku (przegrana do 12). Teoretycznie - nie jest źle, ale tylko teoretycznie. Albowiem eksperci i kibice wbrew wcześniejszym zapowiedziom, wcale nie akceptują tej porażki. Pojawiają się krytyczne głosy. Kibic jest zły, kibic chce krwi. Trzeba znaleźć kozła ofiarnego. Nic trudnego - jest przecież Bąkiewicz.
Michał Bąkiewicz nie ma łatwego życia. Na jego niekorzyść działa fakt, że dostał powołanie od swego byłego klubowego szkoleniowca, jest ze Skry (a to grzech śmiertelny) i na dodatek wybrano go kapitanem (pewnie po znajomości). Oczywiście nikt nie zwraca uwagi, że siatkarz ten zagrał w klubie dobry sezon, że uratował swoja drużynę z wielu opresji i że nie było innych kandydatów nadających się do roli kapitana. Większość natomiast zajmuje to, jak Bąkiewicz będzie się wypowiadał i czy bardzo meczące będzie wysłuchiwanie wypowiedzi człowieka z problemami w mówieniu. Fakt, że pomeczowych konferencji nie transmitują ma drugorzędne znaczenie, podobnie zresztą jak to, że sposób mówienia nie przekłada się na inteligencję. Ot polskie kibicowskie realia.
Bąkiewicz obrywa już po pierwszym meczu, który przegrywamy 1:3. Ekspert Polsatu Sport Wojciech Drzyzga zaraz po zakończeniu meczu zarzuca Bąkiewiczowi problemy w przyjęciu. Z poparciem przybiega inny ekspert Ireneusz Mazur, który zgadza się ze swoim przedmówcą i idzie krok dalej. Otóż według niego winą Bąkiewicza jest też to, ze słabe przyjecie ma Ignaczak. Co ma piernik do wiatraka? Według Mazura Ignaczak zagrałby lepiej, gdyby nie musiał asekurować Bąkiewicza w przyjęciu (!) Oczywiście na korzyść Michała nie wpływa to, że musiał asekurować Kurka i Bartmana, po prostu grał źle i tyle. Prowadzący program Jerzy Mielewski stroi głupkowate uśmieszki na sam dźwięk słów - "przyjęcie Bąkiewicza". Mina mu rzednie na widok statystyk, bo oto okazuje się, że to rzekomo słabe przyjecie to 100% pos i 65% exc. Więcej, okazuje się że jest to trzecie najlepsze przyjęcie na boisku i jest ono o ponad 20% lepsze od przyjęcia naszego libero. Oczywiście pozostali eksperci swych słów nie cofają. W sumie słusznie - co im jakieś statystyki będą mówić, skoro oni są ekspertami i wiedzą lepiej niż brazylijscy statystycy? Brawa dla nich za obiektywizm i konsekwencję, bo oczywiście o dobrzej zagrywce i obronie Bąkiewicza ani słowo nie pada. Przeciętny kibic jest mocno zszokowany, kiedy widzi statystyki FIVB, w których po pierwszych meczach Bąkiewicz jest w pierwszej dziesiątce trzech zestawień, a według ekspertów grał źle. Kto ma rację?
Swoje trzy grosze dorzuca też interia.pl. Niestety redaktorzy tego serwisu, albo maja problemy ze znajomością angielskiego, albo są złośliwi. Z wypowiedzi Bąkiewicza z pomeczowej konferencji prasowej wycinają słowo "częściowo" i oto czytelnicy portalu wszem i wobec dowiadują się, że kapitana naszej drużyny zadowala jeden set wygrany z Brazylią. Oczywiście kibic "łyka" prowokację i nuż po Bąkiewiczu, że jest minimalistą i brak mu ambicji. Tytuł artykułu mówi sam za się: "Set zadowala Bąkiewicza". Kogo obchodzi ze to nieprawda? Na pewno nie redaktorów interii bo dzięki chwytliwemu tytułowi maja trochę komentarzy pod tekstem.
Niedziela to kolejny kontrowersyjny dzień. Po porazce 0:3 Wojciech Drzyzga znowu ma winnego porażki. To oczywiście nie kto inny jak Bąkiewicz, bo "grał słabo w ataku". Rzeczywiście statystyki zawodnika nie są powalające, bo ledwie 31% skuteczności w tym elemencie to troszkę za mało. Co jednak ma do powiedzenia na temat gry naszych atakujących były siatkarz? Niewiele i choć ich statystyki ataku są gorsze od statystyk Bąkiewicza nie ma na ich temat ani słowa ostrzejszej krytyki. Podobnie zresztą jak pod adresem rozgrywających, którzy zostali potraktowani łagodniej od swego kapitana. Oczywiście Pan Drzyzga wie też, że Ruciak na pewno zagrałby lepiej, a Bąkiewicz się tylko na ławkę rezerwowych nadaje. Wszystkim czytającym ten blog polecam więc wizytę u Pana Wojciecha, skoro wie jak zagrałby jakiś siatkarz to może też wie, jakie numery padną w totolotku w najbliższą środę.
Bilans weekendu dla Bąkiewicza jest nieprzyjemny. Okazało się bowiem, że "brak mu ambicji, jest minimalistą, psuje kolegom statystyki a sam gra bardzo słabo w przyjęciu i w ataku" Kibic podatny na sugestie i nie oglądający meczu, ma teraz o Bąkiewiczu nieciekawe zdanie. Czy słusznie?
Moim zdaniem nie. Bąkiewicz grał przeciętnie ale nie tragicznie. Na pewno byli zawodnicy, którzy zaprezentowali się gorzej od niego, jak chociażby nasi rozgrywający czy atakujący. Dla mnie atakujący który ma mniejszą skuteczność w ataku od słabego w ofensywie przyjmującego się skompromitował i nawet wiek go nie usprawiedliwia. Robienie z Bąkiewicza kozła ofiarnego jest niesprawiedliwe choćby z tego powodu, że pokazał klasę w przyjęciu, obronie i zagrywce, czyli trzech elementach siatkarskiego rzemiosła. Jednak według ekspertów grał gorzej od Jarosza i Gromadowskiego, którzy przyzwoicie grali tylko w ataku i od Łomacza i Woickiego, którzy nie grali dobrze w zasadzie w żadnym elemencie, łącznie z rozegraniem. Ale słowo się rzekło, eksperci powiedzieli, media napisały, kibic przeczytał i już wie. A ze nie jest to do końca zgodne z prawdą? Cóż, taka jest rola manipulacji ludem.
Podobno sukces ma wielu ojców a porażka jest sierotą. Jednak po tym weekendzie można odnieść wrażenie, że dopóki Bąkiewicz będzie w kadrze, to będzie pierwszym kandydatem na winnego klęski. Ciekawe czy to na stałe spotka go ten zaszczyt, czy to było tylko w ten weekend, a w następny innego się znajdzie? W każdym razie ja obecnemu i przyszłemu ojcowi porażki bardzo współczuję, bo to przykre być oblewanym pomyjami nie do końca sprawiedliwie. Szkoda, że takie są realia polskiego kibicowania. Show must go on.
Na początek tegorocznego sezonu tej imprezy Polska zmierzyła się w Sao Paulo z Brazylią. Oba mecze przegraliśmy. Teoretycznie nie powinno być większego problemu, bo przecież Brazylią nie potrafimy wygrać od dawna, a nawet mamy problem z urwaniem im seta. W tym dwumeczu seta ugrywamy, a w żadnym z przegranych nie notujemy tak wstydliwego wyniku jak nasza pierwsza reprezentacja na Mistrzostwach świata w 2006 roku (przegrana do 12). Teoretycznie - nie jest źle, ale tylko teoretycznie. Albowiem eksperci i kibice wbrew wcześniejszym zapowiedziom, wcale nie akceptują tej porażki. Pojawiają się krytyczne głosy. Kibic jest zły, kibic chce krwi. Trzeba znaleźć kozła ofiarnego. Nic trudnego - jest przecież Bąkiewicz.
Michał Bąkiewicz nie ma łatwego życia. Na jego niekorzyść działa fakt, że dostał powołanie od swego byłego klubowego szkoleniowca, jest ze Skry (a to grzech śmiertelny) i na dodatek wybrano go kapitanem (pewnie po znajomości). Oczywiście nikt nie zwraca uwagi, że siatkarz ten zagrał w klubie dobry sezon, że uratował swoja drużynę z wielu opresji i że nie było innych kandydatów nadających się do roli kapitana. Większość natomiast zajmuje to, jak Bąkiewicz będzie się wypowiadał i czy bardzo meczące będzie wysłuchiwanie wypowiedzi człowieka z problemami w mówieniu. Fakt, że pomeczowych konferencji nie transmitują ma drugorzędne znaczenie, podobnie zresztą jak to, że sposób mówienia nie przekłada się na inteligencję. Ot polskie kibicowskie realia.
Bąkiewicz obrywa już po pierwszym meczu, który przegrywamy 1:3. Ekspert Polsatu Sport Wojciech Drzyzga zaraz po zakończeniu meczu zarzuca Bąkiewiczowi problemy w przyjęciu. Z poparciem przybiega inny ekspert Ireneusz Mazur, który zgadza się ze swoim przedmówcą i idzie krok dalej. Otóż według niego winą Bąkiewicza jest też to, ze słabe przyjecie ma Ignaczak. Co ma piernik do wiatraka? Według Mazura Ignaczak zagrałby lepiej, gdyby nie musiał asekurować Bąkiewicza w przyjęciu (!) Oczywiście na korzyść Michała nie wpływa to, że musiał asekurować Kurka i Bartmana, po prostu grał źle i tyle. Prowadzący program Jerzy Mielewski stroi głupkowate uśmieszki na sam dźwięk słów - "przyjęcie Bąkiewicza". Mina mu rzednie na widok statystyk, bo oto okazuje się, że to rzekomo słabe przyjecie to 100% pos i 65% exc. Więcej, okazuje się że jest to trzecie najlepsze przyjęcie na boisku i jest ono o ponad 20% lepsze od przyjęcia naszego libero. Oczywiście pozostali eksperci swych słów nie cofają. W sumie słusznie - co im jakieś statystyki będą mówić, skoro oni są ekspertami i wiedzą lepiej niż brazylijscy statystycy? Brawa dla nich za obiektywizm i konsekwencję, bo oczywiście o dobrzej zagrywce i obronie Bąkiewicza ani słowo nie pada. Przeciętny kibic jest mocno zszokowany, kiedy widzi statystyki FIVB, w których po pierwszych meczach Bąkiewicz jest w pierwszej dziesiątce trzech zestawień, a według ekspertów grał źle. Kto ma rację?
Swoje trzy grosze dorzuca też interia.pl. Niestety redaktorzy tego serwisu, albo maja problemy ze znajomością angielskiego, albo są złośliwi. Z wypowiedzi Bąkiewicza z pomeczowej konferencji prasowej wycinają słowo "częściowo" i oto czytelnicy portalu wszem i wobec dowiadują się, że kapitana naszej drużyny zadowala jeden set wygrany z Brazylią. Oczywiście kibic "łyka" prowokację i nuż po Bąkiewiczu, że jest minimalistą i brak mu ambicji. Tytuł artykułu mówi sam za się: "Set zadowala Bąkiewicza". Kogo obchodzi ze to nieprawda? Na pewno nie redaktorów interii bo dzięki chwytliwemu tytułowi maja trochę komentarzy pod tekstem.
Niedziela to kolejny kontrowersyjny dzień. Po porazce 0:3 Wojciech Drzyzga znowu ma winnego porażki. To oczywiście nie kto inny jak Bąkiewicz, bo "grał słabo w ataku". Rzeczywiście statystyki zawodnika nie są powalające, bo ledwie 31% skuteczności w tym elemencie to troszkę za mało. Co jednak ma do powiedzenia na temat gry naszych atakujących były siatkarz? Niewiele i choć ich statystyki ataku są gorsze od statystyk Bąkiewicza nie ma na ich temat ani słowa ostrzejszej krytyki. Podobnie zresztą jak pod adresem rozgrywających, którzy zostali potraktowani łagodniej od swego kapitana. Oczywiście Pan Drzyzga wie też, że Ruciak na pewno zagrałby lepiej, a Bąkiewicz się tylko na ławkę rezerwowych nadaje. Wszystkim czytającym ten blog polecam więc wizytę u Pana Wojciecha, skoro wie jak zagrałby jakiś siatkarz to może też wie, jakie numery padną w totolotku w najbliższą środę.
Bilans weekendu dla Bąkiewicza jest nieprzyjemny. Okazało się bowiem, że "brak mu ambicji, jest minimalistą, psuje kolegom statystyki a sam gra bardzo słabo w przyjęciu i w ataku" Kibic podatny na sugestie i nie oglądający meczu, ma teraz o Bąkiewiczu nieciekawe zdanie. Czy słusznie?
Moim zdaniem nie. Bąkiewicz grał przeciętnie ale nie tragicznie. Na pewno byli zawodnicy, którzy zaprezentowali się gorzej od niego, jak chociażby nasi rozgrywający czy atakujący. Dla mnie atakujący który ma mniejszą skuteczność w ataku od słabego w ofensywie przyjmującego się skompromitował i nawet wiek go nie usprawiedliwia. Robienie z Bąkiewicza kozła ofiarnego jest niesprawiedliwe choćby z tego powodu, że pokazał klasę w przyjęciu, obronie i zagrywce, czyli trzech elementach siatkarskiego rzemiosła. Jednak według ekspertów grał gorzej od Jarosza i Gromadowskiego, którzy przyzwoicie grali tylko w ataku i od Łomacza i Woickiego, którzy nie grali dobrze w zasadzie w żadnym elemencie, łącznie z rozegraniem. Ale słowo się rzekło, eksperci powiedzieli, media napisały, kibic przeczytał i już wie. A ze nie jest to do końca zgodne z prawdą? Cóż, taka jest rola manipulacji ludem.
Podobno sukces ma wielu ojców a porażka jest sierotą. Jednak po tym weekendzie można odnieść wrażenie, że dopóki Bąkiewicz będzie w kadrze, to będzie pierwszym kandydatem na winnego klęski. Ciekawe czy to na stałe spotka go ten zaszczyt, czy to było tylko w ten weekend, a w następny innego się znajdzie? W każdym razie ja obecnemu i przyszłemu ojcowi porażki bardzo współczuję, bo to przykre być oblewanym pomyjami nie do końca sprawiedliwie. Szkoda, że takie są realia polskiego kibicowania. Show must go on.
Etykiety:
brazylia,
eksperci,
kibice,
michał bąkiewicz,
polska,
reprezentacja
Subskrybuj:
Posty (Atom)