sobota, 27 czerwca 2009

Rozważania smutnego kibica

Wiele różnych uczuć targało mną w dzisiejsze popołudnie podczas oglądania meczu naszych siatkarzy z Brazylią. Zaczęło się od dumy, kiedy blisko 14 tysięcy gardeł odśpiewało hymn narodowy; trudno w takim momencie nie być dumnym z tego, że jest się Polką. Potem była radość, kiedy nasi siatkarze grali z mistrzami świata jak równy z równym, a nawet prowadzili. Z czasem zaczął pojawiać się smutek, kiedy nasi reprezentanci szybko trwonili zdobytą przewagę, a w konsekwencji przegrywali seta. Na sam koniec zaś było mi po prostu wstyd, że przed własna publicznością polscy siatkarze są w stanie ugrać ledwie 10 punktów w secie. Ale po kolei.

Przed meczem jak pewnie większość kibiców, miałam spore nadzieje, że nasi reprezentanci stworzą zacięte widowisko, a może nawet i je wygrają. Zaczęło się znakomicie. Nasz kapitan świetnie serwował, nasi atakujący świetnie atakowali i blokowali i przez dłuższy okres seta prowadziliśmy. To było cudowne, ale kilka błędów naszych zawodników i cud zamienił się w koszmar. Nasz libero fatalnie przyjmował, rozgrywający schematycznie rozdzielał piłki, a atakujący nie kończyli. 23 - 23 - piękną obroną Bąkiewicz dał mi nadzieję, która po kilku sekundach zniweczył Bartman atakiem w antenkę, a po chwili Ignaczak nie przyjmując zagrywki całkowicie pozbawił mnie złudzeń. I to by było na tyle seta pierwszego.

Set drugi z biegiem czasu dawał coraz większą nadzieję. Choć nasi źle zaczęli i na początku przegrywali, z czasem dogonili rywala i nawet wyszli na prowadzenie. Kiedy po kolejnej znakomitej serii zagrywek naszego kapitana prowadziliśmy 18:14 pomyślałam, że nasi nauczeni doświadczeniem z poprzedniego seta, tej przewagi już z rąk nie wypuszczą. Niestety i te nadzieje kilka minut później legły w gruzach.

Trzeciego seta sobie daruję, bo jak wyglądała w nim nasza gra każdy widział.

Nie lubię pisać zaraz po meczu - człowiek jest na świeżych emocjach i często może palnąć coś, co jest niesprawiedliwe i nieprawdziwe. Teraz, kilka godzin po meczu odczuwam bardziej żal niż złość. Żal mi Krzyśka Ignaczaka, który zagrał dziś chyba najgorszy mecz w całej swojej dotychczasowej reprezentacyjnej karierze. Żal mi Michała Bąkiewicza, który w dwóch pierwszych setach znakomitą zagrywką wypracowywał nam przewagę - jak się potem okazywało nadaremnie. Żal mi Grześka Łomacza, że nie potrafił prowadzić gry tak znakomicie jak w Caracas i że w ważnych momentach dokonywał złych wyborów. Żal mi Marcela Gromadowskiego, że tak często go blokowano i Zbigniewa Bartmana że nie wychodziła mu zagrywka. Wreszcie na koniec żal mi polskich kibiców i siebie też, że mieliśmy tą wątpliwą przyjemność oglądać trzeci set w wykonaniu naszej drużyny. Mam też jednak trochę pretensji za niedokładne przyjecie bądź jego brak, za brak odwagi na ataku i za to, że tylko jeden zawodnik odważył się dziś mocno i celnie zagrywać. Szkoda, że nasi siatkarze nie wykorzystali chyba najlepszej od kilku lat szansy na pokonanie Canarinhos...

... ale jutro też jest dzień. A kibic to taka istota, że zawsze wierzy w swoją drużynę. Dlatego jutro z walącym sercem po wypiciu odpowiednich środków uspokajających o godzinie 16.30 zasiądę przed telewizorem i będę z całego serca kibicować naszym siatkarzom. I mam nadzieje, że jutro będę mogła ich pochwalić. Wiec... do boju Polsko, biało - czerwoni, a jutro zwycięstwo będzie nasze.

1 komentarz:

  1. Moja odpowiedź jest tutaj:

    http://www.e-siatka.pl/news8991.html

    Smutek to ja bym czuła, gdyby chłopcy nie walczyli!

    OdpowiedzUsuń