środa, 18 sierpnia 2021

[Podsumowanie] Najlepsi z najlepszych oraz największe rozczarowania Igrzysk w Tokyo


Minęło już sporo czasu od zakończenia Igrzysk Olimpijskich w Tokio. Pora więc powoli zamykać ten temat i skupiać się na zbliżających się mistrzostwach poszczególnych kontynentów oraz starcie lig narodowych. Dlatego tez mój ostatni post, dotyczący tego co działo się w Japonii, chciałabym poświęcić zawodnikom, którzy pokazali się z najlepszej strony i tym, którym się nie powiodło. Wybiorę mój dream team czyli 14 graczy, których na tych IO chciałabym mieć w zespole. Wskażę też siatkarzy, którzy mnie najbardziej rozczarowali. 



MÓJ DREAM TEAM

Oficjalny Dream Team Tokyo 2020 - FIVB


  • Rozgrywający: LUCIANO DE CECCO [Argentyna], ANTOINE BRIZARD [Francja]
    Nie jest możliwym nie przyznać tytułu najlepszego rozgrywającego tych igrzysk Luciano De Cecco. Już od pierwszego meczu turnieju Argentyńczyk imponował finezją i dokładnością. Zasługą jego niebagatelnych umiejętności jest fakt, że atakujący Albicelestes bardzo często atakowali na pojedynczym bloku, co znacznie ułatwiało im zadanie. Wyróżnienie dla Antoine Brizarda też jest bardzo zasłużone. Francuz nie zaczął najlepiej, ale począwszy od ćwierćfinału był jednym z najlepszych zawodników swojego zespołu. Brizard miał pomysł na rozegranie: jego piłki były dokładne i nieszablonowe, nie raz wyprowadzały blokujących rywala w pole. Do tego dokładał swoje "trzy grosze" w bloku i na zagrywce. 

  • Atakujący: MAKSIM MICHAJŁOW [Rosja], JEAN PATRY [Francja]
    Maksim Michajłow dzieli i rządzi na pozycji atakującego od lat. Czy to w klubie czy w reprezentacji, nigdy nie schodzi poniżej pewnego, wysokiego poziomu. Tak samo było w Tokio. Rosyjski atakujący rozkręcał się powoli, ale w decydujących meczach był pewnym punktem swojego zespołu; kończył większość posłanych do siebie piłek, nawet tych najmniej wygodnych. Podobnie Jean Patry. On też nie zaczął z najwyższego "C", ale począwszy od meczu Rosją stał się prawdziwym liderem Trójkolorowych; nawet najwyższy, potrójny blok rywali nie był dla niego żadną przeszkodą. Sposób na niego znaleźli dopiero Rosjanie w meczu finałowym - gdyby nie to, na pewno zostałby MVP igrzysk. Obaj panowie byli też niebezpiecznymi przeciwnikami na bloku i w polu zagrywki. 

  • Środkowi: AGUSTIN LOSER [Argentyna] i IVAN YAKOVLEV [Rosja] ORAZ BARTHELEMY CHINENYEZE [Francja] i LUCAS [Brazylia]
    Niekwestionowanymi królami środka siatki byli Agustin Loser i Ivan Yakovlev. Argentyńczyk i Rosjanin tworzyli mur nie do przejścia dla rywali, zatrzymując ich ataki odpowiednio 22 i 21 razy. Panowie byli tez gwarantami pewności w ataku i rozgrywający nie wahali się korzystać z ich usług, kiedy mieli dobre ku temu piłki. To samo można powiedzieć o Chinenyeze i Lucasie - obaj niewiele ustępowali wymienionym wyżej kolegom i to widać w statystykach. Loser i Yakovlev byli jednak bardziej widoczni i widowiskowi w swoich działaniach, dlatego też to ich dałabym do "6" a Chinenyeze'a i Lucasa na rezerwę. Ale cała czwórka grała naprawdę kapitalne zawody.

  • Przyjmujący: EARVIN NGAPETH [Francja] i EGOR KLIUKA [Rosja] ORAZ FACUNDO CONTE [Argentyna] i TREVOR CLEVENOT [Francja]
    Earvin Ngapeth to zdecydowanie najlepszy skrzydłowy turnieju w Tokio. Francuz miał lepsze mecze i gorsze, ale we wszystkich dawał zespołowi dużą pewność gry. Największym atutem Ngapetha było, że nawet jeśli całe spotkanie grał średnio, to w najważniejszych momentach można było liczyć, że skończy każdą piłkę, nawet tę najtrudniejszą. I - jak przystało na klasowego zawodnika - swój najlepszy występ zaliczył w finale, kiedy to Rosjanie nie potrafili znaleźć na niego sposobu. Dorobek punktowy Ngapetha - 136 oczek; jest jednym z najwyższych na IO. Na wyróżnienie i pochwały zasługuje też Egor Kliuka. Wprawdzie w początkowej fazie turnieju pozostawał on w cieniu swojego kolegi - Dmitrija Wołkowa, ale potem sytuacja się odwróciła. W półfinale i finale Wołkow miał kryzys i musiał być zmieniany. Kliuka zaś od pierwszego do ostatniego meczu turnieju grał swoje - nigdy nie zszedł poniżej pewnego, bardzo dobrego poziomu. A w najważniejszych meczach był [obok Maksima Michajłowa] liderem w ataku swojej drużyny. Podobnie Facundo Conte - bez niego Argentyna na pewno nie zdobyłaby brązowego medalu. Od pierwszego do ostatniego meczu był pewny, grał swoje i rozgrywający zawsze mógł na niego liczyć. Podobnie było z Trevorem Clevenot. Kiedy na starcie Igrzysk Francja grała źle, on był jedynym trzymającym poziom, do którego nie można było mieć pretensji. Dobrą dyspozycję utrzymał też w późniejszych meczach. Świetną ocenę psuje mu trochę mecz finałowy, w którym prezentował się naprawdę słabiutko i tylko niezwykłej wyrozumiałości swojego trenera zawdzięczać może, że po półtorej seta nie wyleciał z boiska. Ale, kiedyś musiał mieć słabszy moment, a ogólna ocena jego występu i tak może być jedynie bardzo, bardzo pozytywna. 

  • Libero: JENIA GREBENNIKOV [Francja], SANTIAGO DANANI [Argentyna]
    Jenia Grebennikov od lat uważany jest za jednego z najlepszych libero świata. Potwierdził to również w Tokio. Francuz był ostoją swojego zespołu w przyjęciu, a w obronie podbijał mnóstwo piłek, nieraz niezwykle trudnych. Utytułowanemu koledze niewiele [o ile w ogóle] ustępował Santiago Danani. Ręce same składały się do oklasków, kiedy oglądało się jego grę; i w przyjęciu i w obronie.

  • Wyróżnienia: THALES [Brazylia], BRUNO LIMA, SEBASTIAN SOLE, EZEQUIEL PALACIOS [Argentyna], NICOLAS LE GOFF [Francja], BARTOSZ KUREK, WILFREDO LEON [Polska], OSMANY JUANTORENA [Włochy], DOUGLAS [Brazylia]
    Thales to świetny zawodnik, ale mało widowiskowy. Jego bardzo dobra gra jest wiec mniej dostrzegana niż Grebennikova  czy Dananiego. Tymczasem Brazylijczyk jest liderem rankingu najlepiej broniących i przyjmujących zawodników Igrzysk. Choćby z tego powodu zasługuje na wspomnienie i wielkie brawa.
    Bruno Lima to najlepiej punktujący [238 "oczek"] i jeden z najskuteczniejszych atakujących graczy w Tokio [52,4%]. Było wiele fragmentów meczów w których grał kapitalnie, nie ustępując niczym bardziej cenionym rywalom. Niestety, miewał tez sporo "czarnych dziur", w których potrafił zaatakować kilka razy wprost w pojedynczy blok, albo też wyrzucić piłkę w aut. Gdyby nie to, spokojnie walczyłby z Patrym i Michajłowem o miano najlepszego "przekątnego" Igrzysk Olimpijskich. 
    Sebastian Sole po raz kolejny potwierdził, że jest naprawdę świetnym środkowym. Pewny w ataku, pewny w bloku. W ofensywie jednak mniej wykorzystywany od reprezentacyjnego kolegi, ale jak już piłkę dostał, rzadko kiedy zawodził. On i Loser to w mojej opinii jeden z najlepszych duetów środkowych ostatnich IO. Nic tylko pozazdrościć Argentynie tak świetnych siatkarzy na tej pozycji.
    Ezequiel Palacios miał być "dodatkiem" do Facundo Conte, ale okazał się być kimś więcej. W wielu momentach to on ciągnął na swoich plecach ciężar ataku reprezentacji Argentyny. Skończył wiele ogromnie ważnych piłek. Nawet po tym, jak nabawił się kontuzji, pozostał na boisku i zrobił swoje. Może nie znajdziemy go w czołówkach statystyk, ale i tak może być dumny ze swojej gry.
    Nicolas Le Goff w bloku w ogóle nie ustępował bardziej cenionym zawodnikom, co pokazują statystyki. Chyba każda drużyna chciałaby mieć na IO taka parę blokujących jak on i Chinenyeze. Był za to mniej wykorzystywany w ataku i tym elementem przegrał z innymi zawodnikami na swojej pozycji.
    Gdyby Polska przebrnęła ćwierćfinał to nagrody indywidualne na pewno zgarnęliby Wilfredo Leon i Bartosz Kurek. Obaj byli liderami naszej drużyny, na obu można był liczyć w najtrudniejszych momentach, obaj byli niezawodni i praktycznie nieomylni w ataku. Pokazali, że są absolutną czołówką światową na swojej pozycji i odpadnięcie we wczesnej fazie turnieju tego nie zmienia.
    Do Tokio miał pojechać na "odcinanie kuponów od sławy" i "za zasługi". Tymczasem Osmany Juantorena był liderem swojego zespołu i jednym z niewielu graczy, do których włoscy kibice nie mogą mieć żadnych "ale". Pokazał, że nawet mając 36 lat, można mieć świetną formę i być trudnym do zatrzymania killerem. Szkoda, że była to ostatnia impreza w jego reprezentacyjnej karierze.
    Bardzo dużo pracy wykonał [całkiem nieoczekiwanie] Douglas. Brazylijski przyjmujący miał być jedynie wparciem, dającym chwilę oddechu bardziej utytułowanym kolegom. Słabsza dyspozycja Lucarelliego i [zwłaszcza] Leala sprawiła jednak, że musiał często pojawiać się na boisku i ratować zespół. Wywiązał się z tego lepiej niż dobrze, będąc nierzadko najbardziej wyróżniającym się zawodnikiem w drużynie i jej liderem w ataku.

  • MVP: ANTOINE BRIZARD [Francja]
    FIVB wybrało Earvina Ngapetha i do tej decyzji nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Ja jednak mimo wszystko wybrałabym Antoine Brizarda. Bez jego świetnej gry Francja nie awansowałaby do półfinału. To on odmieniał losy setów świetnymi serwisami. To on nie bał się podejmowania odważnych decyzji, nawet w najtrudniejszych momentach spotkania. Mimo nienajlepszego początku turnieju, był w stanie odmienić swoją dyspozycję i stać się kluczowym elementem sukcesu drużyny. 

  • Trenerzy: Marcelo Mendez [Argentyna], LAURENT TILLIE [Francja]
    Obaj dokonali wielkich rzeczy, doprowadzając do medalu drużyny, na które mało kto [lub też nikt] nie stawiał. Ekipa Marcelo Mendeza od początku grała swoje i trenerowi należą się wielkie brawa za optymalne przygotowanie zespołu na najważniejszy turniej. Drużyna Laurenta Tillie zaczęła bardzo źle, ale z czasem podniosła się, prezentując z meczu na mecz coraz lepszą dyspozycję. Za to trenerowi Trójkolorowych należą się największe wyrazy uznania - że udało mu się przekonać zawodników, że mogą wiele osiągnąć, że mogą odmienić swoją grę. Obaj szkoleniowcy nie bali się odważnych decyzji personalnych, w  tym sadzania na ławce swoich największych gwiazd.  Malutki minus dla trenera Tillie za prowadzenie meczu finałowego - gdyby go przegrali, z decyzji o trzymaniu przez cały mecz na boisku źle grającego Clevenot musiałby się gęsto tłumaczyć. 



NAJWIĘKSI PRZEGRANI

  • BRUNO REZENDE. W Tokio miał zdobyć swój czwarty medal olimpijski, tak się jednak nie stało. Również dlatego, że Bruno w niczym nie przypominał zawodnika, który miesiąc wcześniej grał kapitalna Ligę Narodów. W Japonii rozegrania kapitana reprezentacji Brazylii były przewidywalne i niedokładne na tyle często, że musiał być zmieniany przez Fernando. I to na więcej niż kilka akcji.
  • MAURICIO SOUZA. Ten sam casus co Bruno. Miesiąc wcześniej został wybrany najlepszym blokującym VNL. W Japonii rywala zablokował jedynie 10 razy, dokładając w ataku zaledwie 27 punktów. Słabo jak na środkowego tej klasy
  • YOANDY LEAL. W statystykach wygląda nieźle. Jednak Leal przyzwyczaił nas do tego, że trudne piłki kończy z ogromną pewnością, przede wszystkim w ważnych momentach meczu. W Tokio tego zabrakło; obrona i blok przeciwnika stanowiły [zbyt] często barierę nie do sforsowania dla przyjmującego reprezentacji Brazylii.
  • WALLACE DE SOUZA. Casus Leala. W rozgrywkach Ligi Narodów grał jak profesor. Kończył każdy, nawet najtrudniejszy atak. Na Igrzyskach wręcz przeciwnie - nawet pojedynczy blok był dla niego problemem. Żal było patrzeć jak często męczy się na boisku.
  • MAX HOLT. Nikt by nie uwierzył, że w 2019 roku otrzymał nagrodę indywidualną dla najlepszego środkowego na Pucharze Świata. Podczas ostatniego sezonu ligowego niewiele grał, bo leczył kontuzję i ten brak gry było widać na parkiecie w Tokio. Jedynie za atak nie można mieć do niego zastrzeżeń. Ale jego kapitalna zagrywka pozostała tylko wspomnieniem. A w bloku zachowywał się gorzej niż junior - gdybym nie widziała, to bym nie uwierzyła, że rozgrywający rywali może robić z niego tak często "wiatrak".
  • MICAH CHRISTENSON. Od niego zawsze oczekuje się wiele, bo to kapitalny rozgrywający. Niestety, w Japonii tego nie potwierdził. Jego dokładność rozegrania pozostawiała wiele do życzenia. Podobnie jak wybory, których dokonywał w decydujących momentach meczu - często były po prostu błędne i nielogiczne.
  • IVAN ZAYTSEV. Początek turnieju miał bardzo słaby. Atak -zero, zagrywka - zero. A kiedy wydawało się już, że zaczyna łapać swój rytm, doznał kontuzji dłoni, która niemal całkowicie wyłączyła go z gry.
  • SIMONE GIANNELLI. Rozgrywał bardziej niedokładnie niż zwykle, szczególnie na lewe skrzydło. Nie zachwycił też w serwisie i bloku. Jego usprawiedliwieniem jest jednak kontuzja - może, gdyby jej nie miał, grałby lepiej.
  • BENJAMIN TONIUTTI. W sezonie ligowym był chyba najlepszym rozgrywającym w Europie; wygrał niemal wszystko, co można było wygrać. Jednak już na VNL było widać, ze nie jest sobą i często musiał dzielić pole gry z Brizardem. To samo powtórzyło się na IO. Swoją przygodę zakończył po pierwszym secie meczu ćwierćfinałowego. Rywale za łatwo czytali jego grę, niczym ich nie zaskakiwał, a legendarna finezja gdzieś go opuściła.
  • MILAD EBADIPOUR. Liczyłam, że do spółki z Maroufem i Ghafourem będzie liderem irańskiego zespołu. Nie do końca się udało. W przyjęciu i zagrywce grał świetnie. Niestety, ta dyspozycja nie przełożyła się na atak. 46 punktów w pięciu meczach [i aż 30 błędów w tym elemencie], to nie jest rezultat, z którego przyjmujący tej klasy co Ebadipour może być dumny.
  • ALEKSANDER ŚLIWKA. Casus Toniuttiego. W sezonie klubowym był wiodącym zawodnikiem swojego zespołu, co potwierdził tytuł MVP finałowego meczu w Lidze Mistrzów. W Japonii nie był sobą, może dlatego że miał znacznie utrudnioną możliwość wykonywania swoich ulubionych kiwek. Jego ataki były słabe, niepewne i mało widowiskowe. W dodatku nienajlepsza forma przełożyła się też na przyjęcie i zagrywkę. 
  • MICHAŁ KUBIAK. Od początku sezonu reprezentacyjnego pokazywał słabą formę w ofensywie. Wyglądało to tak, jakby kompletnie stracił swoją firmową umiejętność - kiwek i przepychanek na siatce. Potem doznał kontuzji. Zapewniano jednak, że na najważniejsze mecze w Tokio będzie w pełni dyspozycji. Tak się jednak nie stało. O jego tokijskiej grze w ataku chciałabym jak najszybciej zapomnieć.
  • AMIR GHAFOUR. Zawodnik takiej klasy powinien być bardziej pomocny zespołowi. Tymczasem on bardzo często miał fragmenty, w których nie był w stanie skończyć ataku z dobrze rozegranej piłki. Często zmieniany, nie był tak pewnym elementem swojej drużyny, jakim powinien być podstawowy atakujący.
  • ERIK SHOJI. Grę Erika mam przyjemność oglądać od lat. Nigdy nie widziałam go tak źle przyjmującego jak na tych IO. Im dalej w turniej, tym szło mu gorzej. Może dobrze, ze przygoda Amerykanów zakończyła się w grupie, bo aż strach sobie wyobrażać, jak grałby później. 
  • VITAL HEYNEN. Miał do swojej dyspozycji zespół o chyba największym potencjale ze wszystkich uczestników Igrzysk. Zawodnicy i sztab obiecywali wrócić ze złotem. Niestety za obietnicami nie poszło dobre przygotowanie do turnieju. Polska, z Leonem i Kurkiem była kompletnie bez formy i sensacyjnie odpadła już w ćwierćfinale. 
  • JOHN SPERAW. Miał pecha, bo jego drużynę mocno dotknęły kontuzje czołowych zawodników. Jednak w Japonii miał dostępny i sprawny niemal cały swój podstawowy skład. I ten gwiazdorski team; z Andersonem, Christensonem, Sanderem i Holtem odpadł już w grupie. Dlaczego? Bo amerykańskiemu szkoleniowcowi nie udało się tym razem zbudować zespołu. Amerykanie nie pokazali żadnego z elementów, z których słynęli w latach poprzednich: zagrywki, bloku oraz cierpliwości w rozgrywaniu kontry. Nie było też po nich widać "ducha walki", którego zawsze pokazywali w latach wcześniejszych, nawet w meczach, które przegrywali.  I to było chyba najbardziej przykre do oglądania dla kibiców USA. 

Najbardziej rozczarowująca "6" IO:  TONIUTTI* - GHAFOUR* - HOLT - MAURICIO - ŚLIWKA - LEAL* - SHOJI [L]; trener: HEYNEN

* Uważam, że Giannelli grał gorzej od Toniuttiego, Zaytsev od Ghafoura a Kubiak od Leala. Jednak kontuzja jest okolicznością łagodzącą. Nie wiadomo jak graliby bez niej. Dlatego w "6" umieściłam zawodników, którzy [oficjalnie] nie mieli problemów zdrowotnych, bo dla ich słabszej dyspozycji żadnego usprawiedliwienia nie ma. 

niedziela, 15 sierpnia 2021

[Podsumowanie] Klątwa ćwierćfinału nadal trwa. Co zawiodło w Tokyo?

 

To miał być ten moment. Po 16 latach nasi siatkarze mieli przełamać złą passę w meczach ćwierćfinałowych na Igrzyskach Olimpijskich i  awansować do półfinału tej ważnej imprezy. Oczekiwania były ogromne i trudno się im dziwić. Nasi siatkarze są dwukrotnymi mistrzami świata; drużyną która w roku przedolimpijskim [2019] zdobyła medal każdej imprezy, w której uczestniczyła. Mamy w składzie Wilfredo Leona, uważanego za najlepszego siatkarza świata. Kto więc jak nie oni miał sprawić nam radość i zdobyć upragniony medal, na który czekamy od 1978 roku? Niestety, 3 sierpnia przyniósł wielkie rozczarowanie. Medalu nie będzie, klątwa ćwierćfinału wciąż trwa. Dlaczego? Oto moja subiektywna analiza przyczyn tej gorzkiej porażki.


PYCHA

  Czy wiara środowiska siatkarskiego i samych zawodników w sukces może być czymś złym? Normalnie nie. Ale w naszym przypadku była. Dlaczego? Bo u nas związana była z lekceważeniem i umniejszaniem wartości naszych rywali. 

    Ledwie zakończył się turniej kwalifikacyjny w Gdańsku w 2019 a już wśród kibiców, dziennikarzy i ekspertów rozgorzała dyskusja na temat tego, w jakiej grupie na tych igrzyskach zagramy. Kiedy okazało się, że będziemy się mierzyć w tzw. "słabszej", kibice zgodnie uznali, że "nie mamy tam z kim przegrać" i rozpoczęli dyskusję na temat drużyn, z którymi możemy zmierzyć się w ćwierćfinale. Faworytem fanów okazała się być [o ironio] Francja, którą uznali za "o klasę gorszą" od Polski, więc teoretycznie najłatwiejszą do pokonania ["ogramy ich jedną ręką"]. Trójkolorowi nie byli jedynym zespołem, który spotkał się z lekceważeniem ze strony "najlepszych kibiców na świecie". Respekt i strach budziła w nich jedynie Brazylia, a reszta to byli "leszcze, których spierzemy w godzinę z prysznicem". W sumie trudno dziwić się kibicom, skoro kapitan naszej drużyny Michał Kubiak o rywalach mówi: "Nie traktuję ich, jako zespołu, szczególnie. Nie robią na mnie wrażenia jako gracze." - o reprezentacji Iranu; "[...] patrząc na nich, nie widzę nawet na jednej pozycji kogoś, kto byłby lepszy od nas." - o reprezentacji Włoch; "Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że te wyniki się nie powtórzą, a jeśli już, to w drugą stronę" - o możliwości przegrania meczu 0:3 z Rosją i USA. Z perspektywy czasu słowa te brzmią jak ponury żart. Może gdyby nazwiska irańskich graczy i ich umiejętności zrobiły wrażenie na Michale Kubiaku i jego kolegach może nie przegraliby z nimi pierwszego meczu turnieju. 

    Nasza drużyna jest jedną z najlepszych na świecie. Nie jedyną najlepszą, jak usiłowała przekonywać większość ekspertów i kibiców. Siatkarze chyba w też uwierzyli, że nikt ich nie pokona. W sumie - gdybym ja czytała cały czas jaka to jestem  "the best" i "nikt mi do pięt nie dorasta", pewnie też bym w to uwierzyła. Wychodziło to w wypowiedziach przedmeczowych i pomeczowych. Nie chodzi tylko o Michała Kubiaka, bo i innym zawodnikom zdarzały się lekceważące słowa w stosunku do przeciwnika. Żaden przegrany przez naszych mecz nie był zasługą dobrej gry rywala - zawsze była to wina naszej słabszej gry, nigdy świetnej postawy przeciwnika. "Gdybym zagrał o 10% lepiej byśmy ten mecz wygrali" - mówił Fabian Drzyzga po przegranej ze Słowenią w półfinale ME19. Trudno więc się dziwić, że wśród innych drużyn zaczęła krążyć opinia, że nasi siatkarze są aroganccy i butni. "Cieszę się, że pokonaliśmy Polaków, którzy są trochę aroganccy. Od kilku lat są przekonani, że są lepsi od nas, ale myślę, że w końcu pokazaliśmy, kto tu rządzi" - powiedział po tym samym meczu Jani Kovacić, czym wywołał w naszym kraju wielkie oburzenie. Nikt nie zastanawiał się, dlaczego padły takie słowa; libero reprezentacji Słowenii został zjechany od góry do dołu. Podobnie z Amerykanami, którzy po meczu z nami na PŚ19 tez powiedzieli to samo - podobno "z zazdrości" [ciekawe, czego niby ci Jankesi nam zazdroszczą XD].

    "Najbardziej chciałabym, aby porażka naszych na tych IO nauczyła wszystkich respektu do innych reprezentacji. Żebym już nie musiała czytać, że inni są słabi i nasi szybko ich zleją. Poziom siatkówki ostatnio bardzo się wyrównał i z wieloma drużynami możemy przegrać" - napisałam na TT w niedzielę. Bo tę nadmierną pychę uważam, za jeden z powodów naszej porażki. Zawodnicy nasłuchali się jacy to oni są najlepsi i jak to "Francja im nie podskoczy". A tymczasem? Ja miałam wrażenie, że nasi są tak szokowani tym, że gra w tym spotkaniu nie układa się dla nas "lekko, łatwo i przyjemnie", że spanikowali. Serwisy na Grebennikova, brak reakcji na zmianę Brizarda i świetną grę Patry'ego, do tego wyraźnie widoczna nerwowość w naszej grze. Miałam wrażenie, że jedynie Wilfredo Leon wciąż ma zimną głowę. I to było widać. Końcowy wynik mnie nie zaskoczył. Z każdym rywalem możesz przegrać, jeśli go zlekceważysz. Choćbyś uważał, że masz nie wiadomo ile większy potencjał od niego, musisz traktować go poważnie. Potencjał nie gra. Grają ludzie, a ludzie miewają zły dzień. Trzeba zawsze brać pod uwagę taką ewentualność. Nasi nie wzięli. Byli pewni, ze ograją Trójkolorowych i za tą pychę zostali ukarani. 


SŁABA FORMA I KONTUZJE W ZESPOLE

    Już pierwszy mecz turnieju pokazał, że z formą naszych zawodników nie jest najlepiej. Iran, który przed meczem "nie robił wrażenia szczególnie", zdecydowanie się nam postawił i wrażenie zaczął robić. I to spore, bo po półtorej godziny gry okazało się, że Persowie prowadzą z nami 2:1. Udało nam się wprawdzie wyrównać, ale piąty set padł łupem rywali i mieliśmy niezbyt przyjemną niespodziankę. Owszem był to "dopiero pierwszy mecz", ale nie dało się ukryć, że nasi miewają problemy ze skutecznym atakiem, blokiem i zagrywką, a jak przychodzi do trudniejszych sytuacji, to możemy liczyć jedynie na Wilfredo Leona i Bartosza Kurka. Kolejne dwa mecze jednak zdecydowanie wygraliśmy, wiec teoria o "wypadku przy pracy" zdawała się potwierdzać. Potem jednak przyszedł mecz z Wenezuelą i szok - przegrany set do 18. A w nim znowu problemy identyczne jak w przypadku tego z Iranem. Wprawdzie całe spotkanie padło naszym łupem, ale tak gładka przegrana z wyraźnie słabszym rywalem w jednym z setów, dawała do myślenia. Potem nastąpiło kolejne uspokojenie po dobrym występie naszych przeciwko Kanadzie. A potem przyszedł feralny ćwierćfinał, w którym potwierdziły się słabości z przegranego meczu z Iranem i seta z Wenezuelą - problem z kończeniem ataku [zwłaszcza na kontrach], słaba zagrywka i blok [Francuzi pokonali nas w tym elemencie 16:4]. Wynik wszyscy znamy - adios Tokio.

    Okazało się, że świetne mecze przeciwko Japonii i Kanadzie nie oddawały realnego obrazu naszej gry. A słabości z meczów z Iranem i Wenezuelą nie były przejściowymi kłopotami. Nasza drużyna była bez formy w fazie grupowej i bez formy również w ćwierćfinale. Jedynie do Wilfredo Leona i Bartosza Kurka nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Panowie grali naprawdę wspaniale i należy im się za to wielki szacunek. Nie zawiódł tez Paweł Zatorski. Reszta? Fabian Drzyzga w Tokio znowu był tą gorszą wersja siebie - często grał niedokładnie na skrzydła i prawie wcale środkiem. Stracił też świetną zagrywkę, którą pokazywał w PlusLidze i VNL. Mateusz Bieniek nie grał tak świetnie jak na VNL, a Jakub Kochanowski nie miał ani połowy tej świetnej formy, którą imponował w sezonie ligowym. Podobnie Aleksander Śliwka. Spełnił się czarny sen kibiców - w Tokio sędziowie nie pozwalali na nadużywanie piłek z których słynie przyjmujący ZAKSY. Pozbawiony swojego największego atutu "Olek" był cieniem samego siebie. Rezerwowi grali bardzo niewiele, a Grzegorz Łomacz prawie wcale. Jednak ze swojego zadania - zrobienia "czegoś" co odmieni losy meczu, w którym nam nie idzie - się nie wywiązali. Żaden z nich nie został tokijskim Grzegorzem Szymańskim. Szkoda. 

    Innym problemem okazały się kontuzje Michała Kubiaka i Piotra Nowakowskiego. Wiadomo, że obaj w pełni formy fizycznej i zdrowotnej byliby naszym wielkim atutem. Mówimy bowiem o podstawowym przyjmującym i środkowym naszej reprezentacji. Nie raz już pokazali swoje wielkie umiejętności. W Tokio też walczyli, aby to zrobić. Niestety bezskutecznie. 


 DECYZJE TRENERA

    Trener naszej reprezentacji, Vital Heynen, po zdobyciu MŚ18 zyskał wśród kibiców status Boga. Wszyscy, którzy kiedykolwiek ośmielili się powiedzieć o nim coś krytycznego wiedzą o czym mówię. Każdy, kto zasugerował, że jakieś zachowania czy decyzje szkoleniowca nie są dobre/są dziwne natychmiast musiał być przygotowany na atak obrońców "maga z Belgii" oraz na sugestię, ze jest idiotą, skoro nie ogarnia jego "chytrego planu". Tymczasem Heynen już od kilku lat pokazywał pewne rzeczy, które jego fani dostrzegli dopiero po IO. Trenera naszej kadry dotknęła fala ostrej krytyki, również od osób, które wcześniej wychwalały go pod niebiosa. Czym ich zawiódł? Rzeczami, które robił od dawna, ale musiała przyjść porażka w ćwierćfinale w Tokio, żeby je zauważyć.

      • Uzależnienie kadry od Michała Kubiaka

    O tym, że Kubiak jest ulubieńcem Heynena wiedzieli wszyscy w Polsce i we wszechświecie. Belgijski trener nie ukrywał, że widzi w nim najważniejszego zawodnika kadry i jej lidera. Powiedział wprost, długo przed ogłoszeniem kadry na IO, że Kubiak jest pewniakiem do wyjazdu i pojedzie tam, nawet z urwaną nogą. Słowa dotrzymał, bo przyjmujący poleciał do Japonii z kontuzją pleców, która uniemożliwiała mu grę na pełnym dystansie w meczach grupowych. Sztab szkoleniowy przekonywał jednak, że na ćwierćfinał nasz kapitan będzie gotowy. Niestety nie był. Jak wyglądała jego gra, wszyscy widzieliśmy. Kubiak starał się jak mógł, ale ból nie pozwolił na wiele. 

    Czy Michał Kubiak powinien był jechać do Tokio? Tu zdania są podzielone. Słyszałam gdzieś opinię, że można było go zabrać do Japonii jako członka sztabu szkoleniowego. I jeśli taka opcja była rzeczywiście możliwa, to szkoda, że z niej nie skorzystano. Michał byłby dalej wśród chłopaków jako mentalny przywódca drużyny, ale jednocześnie nie blokowałby miejsca dla zdrowego gracza. Jego sytuacja zdrowotna nie dawała szansy na wniesienie czegoś dobrego do gry, pomoc zespołowi. W pełni sprawny zawodnik byłby bardziej przydatny. Wtedy też pozostali wiedzieliby, że na Kubiaka na boisku liczyć nie mogą i nie tkwiliby w zawieszeniu, nie znając swojej roli w zespole. Bo sytuacja ta wyraźnie nie posłużyła Aleksandrowi Śliwce, który nie wiedział czy w końcu jest podstawowym graczem czy rezerwowym. Przez ciągłą rotację nie był w stanie dostatecznie zgrać się z resztą szóstkowych zawodników. No i nie wierzę, że z tył głowy nie siedziała mu myśl, że zastępuje niezastąpionego kapitana, któremu do pięt nie dorasta.

    Rozumiem Vitala Heynena, że kontuzja Michała posuła mu wszystkie plany i założenia. Ale miał też sporo czasu na opracowanie planu awaryjnego [o kontuzji Kubiaka mówiło się już w czerwcu pod koniec VNL]. Skoro widział, że sytuacja nie poprawia się, a opcji zostawienia kapitana nie brał pod uwagę, może po prostu powinien był powierzyć mu rolę rezerwowego, a w szóstce zgrywać kogoś  z dwójki Śliwka/Semeniuk? Myślę, że dałoby to zespołowi więcej pewności na boisku w najważniejszych momentach. A tak? Ani jeden ani drugi nie wiedzieli jak długo na boisku będą przebywać, nawet jeśli ich gra będzie dobra. Potwierdził to sam Vital Heynen, kiedy po meczu z Włochami oznajmił, że Michał Kubiak sam zdecydował, że wejdzie na boisko, a potem kiedy z niego zejdzie. Sam się wpuścił na boisko. Taka rzecz to w moim zespole nowość. W trzecim secie podszedł do mnie i powiedział: „Vital, idę grać”. A potem sam się zdjął. Mieliśmy rozmowę w stylu: „Zostań jeszcze chwilę”. „Nie, nie. Już wystarczy” - moim zdaniem takich rzeczy nie powinno się mówić nawet w żartach. Ale ta wypowiedź pokazuje, jak wiele do powiedzenia w zespole ma Michał Kubiak. Tak nie powinno być, niezależnie od wielkich zasług tego gracza dla naszej kadry. Takie rzeczy nigdy dobrze się nie kończą. I tym razem też tak było.

      • Brak reakcji na wydarzenia boiskowe i niechęć do zmian
    Vital Heynen jest naprawdę świetnym trenerem. Niestety, jest też trenerem niezwykle upartym, który gdy zaplanuje coś sobie przed meczem, to się tego trzyma. Nawet jeśli sytuacja meczowa pokazuje, że pomysł jest zły, będzie go kontynuował i nawet wizja przegrania meczu tego nie zmieni. Było to widać już w 2019 roku, ale jako że wówczas więcej meczów wygrywaliśmy niż przegrywaliśmy, pewnie mało kto zwrócił na to uwagę. 
    Vital lubi trzymać się założeń przedmeczowych. Pamiętam mecz na PŚ19 ze Stanami Zjednoczonymi. Od początku spotkania rzucało się w oczy, że taktyka naszego zespołu to zamęczenie serwisami skrzydłowego Jankesów, Aarona Russella. Tyle tylko, że już po secie było widać, że ona nie działa. Ani nie ustrzeliliśmy na nim asów, ani też nie wpłynęliśmy tym negatywnie na jego grę w ataku. Aż się prosiło o zmianę taktyki, tym bardziej, że wyraźnie zły dzień miał drugi przyjmujący ekipy USA. Kiedy zaczęliśmy na niego serwować w jednym z setów, wygraliśmy go i ściągnęliśmy tego zawodnika z boiska. Co nakazuje Vital na następny set? Serwować na Russella. Tyle, że nadal to na niego nie działa i skutkuje to przegraniem seta i meczu... Inna rzecz - niechęć do zmian, nawet gdy zawodnikowi wybitnie nie idzie. Przykład? Słynny półfinał ME19 ze Słowenią. W meczu tym ewidentnie nie szło ani Michałowi Kubiakowi, ani Fabianowi Drzyzdze. Co zrobił Vital Heynen? Trzymał ich na boisku. Do końca. Mecz przegraliśmy. 
    Dlaczego to wspominam? Bo to właśnie te same błędy Vital popełnił w meczu z Francją w Tokio. Nasz szkoleniowiec przyjął założenie, że trzeba serwować na Jenię Grebennikova. Tyle tylko, że już po pierwszym secie było widać, że to kiepski pomysł. Za to ewidentnie rzucało się w oczy, że jeden ze skrzydłowych ekipy Trójkolorowych, Trevor Clevenot, ma problem i w przyjęciu i ataku. Co zrobiłby zwykle trener? Kazał wykończyć serwisami Clevenota. Co robił Vital? Kazał nadal serwować na Grebennikova. To samo ze zmianami. Widać było w pewnym momencie, że Fabian Drzyzga ma problem na boisku. Nasz szkoleniowiec jednak kompletnie na to nie zareagował, nie ściągnął go nawet na 5 minut, nie dał mu szansy na spojrzenie na to z boku i oczyszczenie głowy. W 2019 roku brak zmiany dla Fabiana tłumaczył nieobecnością Grzegorza Łomacza. Teraz jednak miał Grzegorza Łomacza, czemu więc nie wpuścił go na boisko? Bo uważa, że na pozycji rozgrywającego nie powinno się za wiele mieszać. Tymczasem Marcelo Mendez nie wahał się zdejmować z boiska De Cecco [bez dwóch zdań najlepszego rozgrywającego tych igrzysk], a Laurent Tillie zdecydował się już od ćwierćfinału zastąpić Toniuttego Brizardem. Czy te zmiany namieszały? Tak, na tyle że jedni mają brąz a drudzy złoto. A by, bez "mieszania"- miejsce piąte. 

            • Zła taktyka przedmeczowa
    Mecz z Francją przegraliśmy też z powodu złych założeń taktycznych. Jak można kazać zawodnikom serwować na Jenię Grebennikova, jednego z najlepszych libero świata? Toż to samobójstwo. Nawet jeśli nasz trener chciał spróbować, czy Jenia nie ma czasem "złego dnia" - już po pierwszym secie było widać, że nie. Powinna nastąpić natychmiastowa zmiana taktyki i serwowanie wyłącznie na Ngapetha/Clevenot. Tak się jednak nie stało. Inna niezrozumiała rzecz - dlaczego nie był rozpisany Antoine Brizard? Przecież w tym roku ten zawodnik grał równie dużo [o ile nie więcej] jak Toniutti. Poza tym, on grał kilka sezonów w naszej lidze. A nasi zawodnicy zachowywali się, jakby go pierwszy raz na oczy widzieli. Robił z naszym blokiem co chciał, jego koledzy raz za razem atakowali na pojedynczym/podwójnym lotnym bloku. Do tego zaskoczył nas zagrywką i blokiem. Naprawdę nie wiedzieliśmy, ze Brizard jest niebezpieczny w tych elementach? Tak samo dziwne było, że pierwszą opcją naszych blokujących był... Earvin Ngapeth. Dlaczego? Bo od przełomowego dla Francuzów meczu z  Rosją ich liderem był Jean Patry. Nie rozumiem dlaczego nie był on głównym wyborem naszych środkowych? Owszem, atakujący Trójkolorowych miał olbrzymią skuteczność, nawet z sytuacyjnych piłek na podwójnym-potrójnym bloku. I może faktycznie tego dnia ilość blokujących nie miała dla niego znaczenia. Ale to, że tyle razy miał okazję atakować na niemal czystej siatce to przesada. Tym większa, że do połowy czwartego seta Clevenot i Ngapeth wykręcali skuteczność ok.30-40%. Nasz sztab tego nie widział czy jak?



BRAK PSYCHOLOGA W KADRZE

    Wielu polskich sportowców w Tokio otwarcie przyznawało się do korzystania z pomocy psychologa i twierdziło, że ta współpraca bardzo im pomogła w osiągnięciu świetnych wyników. Dlatego jest dla mnie niezrozumiałym, dlaczego tego typu specjalista nie był do dyspozycji naszych siatkarzy? Tym bardziej, iż nasi mają ewidentny kompleks ćwierćfinału, co było widać szczególnie pod koniec czwartego i w piątym secie. Wystarczyło spojrzeć na Bartka Kurka, żeby dostrzec, że niektórzy stracili pewność siebie i są nerwowi. Może gdyby do dyspozycji zawodników był psycholog, naszych nie spięłaby tak bardzo konieczność gry "na styku" w końcowym fragmencie meczu. Może nie bali by się wtedy podejmowania odważnych decyzji i odnieśliby sukces? Jasne, gdybam. Ale psycholog na pewno by nie zaszkodził. 


PODSUMOWANIE

    Składowymi sukcesów i porażek jest wiele czynników. Myślę, że wszyscy polscy kibice woleliby teraz omawiać przyczyny sukcesu, mając na tapecie laptopa/telefonu zdjęcia naszych chłopaków z medalem na szyi. Jest jednak inaczej i z porażki w Tokio tez trzeba wyciągnąć wnioski, aby tych błędów nie powtórzyć na następnych imprezach. Wciąż jesteśmy przecież jedną z najlepszych reprezentacji świata. Musimy jednak odrzucić na dobre tezę "my najlepsi reszta leszcze" - na świecie kilka drużyn gra świetnie w siatkówkę i możemy z nimi przegrać. Trener powinien równo traktować zawodników - nie czynić z żadnego z nich Boga czy osoby lepszej od innych, bo to zawsze źle się kończy. Nikt nie powinien być ani w  kadrze, ani na boisku "za zasługi" - jeśli w danym meczu gra źle, powinien być zmieniony. Zawodnicy nie powinni tez się wstydzić szukania pomocy u psychologa i taki psycholog powinien być w sztabie naszej kadry na stałe. Wreszcie, potrzebny jest elastyczny szkoleniowiec, reagujący na wydarzenia boiskowe. Jeśli dla trenera ważniejsze od zwycięstwa jest udowodnienie swojej nieomylności, to może powinien odpocząć. Będzie lepiej i dla niego i dla zawodników. 
    
    Przekonanie o swojej sile i umiejętnościach, połączone z odpowiednim szacunkiem [nie mylić z obawą] do rywala oraz trenerem, patrzącym dalej niż czubek własnego nosa i reagującym odpowiednio na wydarzenia boiskowe, da nam na pewno jeszcze niejeden sukces w przyszłości. Może już za rok?

wtorek, 10 sierpnia 2021

[Podsumowanie] Klęska faworytów w Tokyo! Czy szykuje się nowy układ sił w światowej siatkówce?


 W niedzielę zakończyły się Igrzyska Olimpijskie w Tokyo. Impreza oczekiwana przez wszystkich. I sportowców i kibiców. Przesunięta o rok, z powodu pandemii koronawirusa, miała dać nadzieję na powrót normalności i emocji w  świecie sportu. Normalności jednak do końca nie było, bo impreza odbywała się w ścisłym reżimie sanitarnym i bez kibiców. Ale i tak przyniosła wiele niezapomnianych wrażeń i niespodzianek. Szczególnie w siatkówce, w której to turniej olimpijski przewrócił cały układ sił do góry nogami! Dowód? Medale dla Francji, Rosji i Argentyny!


FAWORYCI BUKMACHERÓW I KIBICÓW

    Polska, Brazylia i Stany Zjednoczone. Te zespoły w ostatnich latach dzieliły się medalami w największych imprezach. Stały one na podium ostatnich Mistrzostw świata oraz Pucharu Świata i to one były wymieniane w gronie największych faworytów do złotego medalu w Tokyo. Do tej grupy dodawano zwycięzców Ligi Narodów 2018 i 2019 - Rosjan oraz Włochów, którzy niby żadnej imprezy nie wygrywają, ale na Igrzyskach Olimpijskich zawsze wskakują do czołowej czwórki. Z tej grupy oczekiwania potwierdzili jedynie Rosjanie, którzy zdobyli brązowy medal. Nieoczekiwanym mistrzem olimpijskim zostali Francuzi, a jeszcze bardziej sensacyjnym zdobywcą brązowego medalu - reprezentacja Argentyny! Kto obstawił takich medalistów u bukmacherów jest dziś milionerem;-)

    

WIELCY NIEOBECNI I PLAGA KONTUZJI

    Igrzyska są najważniejszą imprezą czterolecia. Tym większa jest szkoda, kiedy plany zespołów i zawodników krzyżują kontuzje. A w Tokyo lista graczy mniej lub bardziej kontuzjowanych była niezwykle długa i prestiżowa. Aaron Russell, Dmitri Muserskij - ich w ogóle w Tokyo nie zobaczyliśmy. Simone Giannelli, Ivan Zaytsev, Michał Kubiak, Piotr Nowakowski, Earvin Ngapeth -im niedyspozycja zdrowotna utrudniła/uniemożliwiła pokazanie wszystkich swoich wielkich umiejętności. Kto wie jak wyglądałaby gra zespołów i ich pozycja w tabeli grupowej oraz gra w dalszej fazie rozgrywek, gdyby mogli skorzystać z tych zawodników, będących w 100% dyspozycji? Być może USA z Aaronem Russellem w składzie nie przegrałoby z Argentyną i ugrałaby coś z Rosją lub Brazylią? Być może Włosi z pełni zdrowym Ivanem Zaytsevem i Simone Giannellim graliby lepiej w grupie i ją wygrali? A potem stoczyliby pasjonujące widowisko w ćwierćfinale? Być może Polska z w pełni zdrowym Michałem Kubiakiem i Piotrem Nowakowskim nie odpadłaby w ćwierćfinale? Jasne, to tylko gdybanie. Pewne jest jedynie, że brak tych zawodników wpłynął na poziom sportowy ich zespołów, co przełożyło się też na poziom całych Igrzysk, który najwyższy nie był. Szkoda.


FALUJĄCA FORMA ZESPOŁÓW

     Poziom igrzysk obniżała też falująca forma zespołów, startujących w turnieju. Żadna z drużyn nie przyjechała na IO w pełni formy. Dowód? Polska męcząca się z Iranem i przegrywająca seta z Wenezuelą oraz Brazylia męcząca się z Argentyną i przegrywająca łatwo z Rosją. Naprawdę ciężko było przewidzieć jakiś wynik. Rosja jednego dnia ogrywa do zera Brazylię, aby dwa dni później przegrać dość wyraźnie z Francją. Francja jest zmiażdżona przez USA, przegrywa z Argentyną, aby następnie wygrać z Rosją i stoczyć wyrównany pięciosetowy bój z Brazylią. USA gładko ogrywa Francję, potem minimalnie przegrywa z Rosją i Brazylią, aby na koniec zostać pokonaną przez Argentynę. Argentyna bije się jak równy z równym z Brazylią, ogrywa Francję, męczy się ze słabiutką Tunezją, a następnie ogrywa łatwo USA. I bądź tu człowieku mądry jaki wynik przewidzieć i na kogo postawić. 


FENOMENALNA ARGENTYNA 

    Argentyna już od początku igrzysk pokazywała dobrą grę i z każdym kolejnym meczem coraz bardziej zjednywała sobie sympatię kibiców. Grali odważnie, kombinacyjnie i widowiskowo. Już w pierwszym meczu sprawili kłopot Rosji, która musiała się sporo namęczyć, aby ich pokonać. W następnym meczu zagrali jeszcze lepiej. Prowadzili już z Brazylią 2:0 i mogli ich pokonać 3:1, ale chyba wystraszyli się wielkiej szansy, jaka przed nimi stała i ostatecznie przegrali 2:3. Ta porażka nie załamała ich jednak, bo w następnym meczu grali jak równi z równym z Francuzami i pokonali ich 3:2. Ta wygrana postawiła ich w komfortowej sytuacji i chyba trochę rozluźniła, bo mecz z Tunezją rozpoczęli od przegrania dwóch pierwszych setów. Opanowali jednak nerwy i również to spotkanie rozstrzygnęli na swoją korzyść. Rozgrywki w grupie zakończyli z przytupem, pokonując gładko Amerykanów. I na tym nie poprzestali. w ćwierćfinale odprawili po pięciosetowym boju Włochów. I choć w półfinale ulegli Francji, ta porażka nie zniszczyła ich woli walki. W meczu o trzecie miejsce twardo postawili się Brazylijczykom i... znowu wygrali. Stali się tym samym autorami największej niespodzianki tego turnieju i sprawili mega frajdę sobie i swoim rodakom. 


FRANCJA JAK FENIKS Z POPIOŁÓW

    Konia z rzędem temu, kto po pierwszym dniu postawiłby pieniądze na to, że Francja zostanie mistrzem olimpijskim. Sromotna porażka z USA oraz przegrana z Argentyną postawiła Trójkolorowych w arcytrudnej sytuacji. Żeby wyjść z grupy musieli ograć Rosjan i zrobili to! Potem znowu stoczyli wyrównany bój z Brazylią, który wprawdzie przegrali, ale dał im on bezcenny punkt na wagę awansu do ćwierćfinału. Tam czekała na nich Polska i wydawało się, że na tym ich przygoda na turnieju olimpijskim się skończy. Ale nie. Francuzi pokazali to, co wiedzą wszyscy ich kibice - że są waleczną drużyną. Kiedy przegrywali z biało - czerwonymi 1:2 w setach i 4:7 w secie czwartym, nie poddali się. Wyciągnęli tego seta a potem cały mecz. A potem poszli za ciosem, rewanżując się Argentynie w półfinale za porażkę w grupie. Wygrana z Albicelestes 3:0 dała im awans do finału. Tam również nie szło im łatwo. Niby prowadzili 2:0 w setach, ale potem ustąpili pola Rosji. Sborna doprowadziła do remisu w setach 2:2, a w tie breaku prowadziła już 6:3. Ale tu znowu waleczność Francuzów dała o sobie znać - spokojnie doprowadzili do remisu, a potem na ostatniej prostej wyprzedzili rywali i... są mistrzami olimpijskimi!


ZAWÓD ZE STRONY USA, POLSKI I BRAZYLII

    Jeszcze kilka miesięcy temu wielu wieszczyło, że te drużyny podzielą między siebie medale olimpijskie. W sumie najbliżej tego medalu była Brazylia, która przegrała go dopiero w meczu o brązowy medal. Pamiętając jednak, że niewiele ponad miesiąc temu Bruno i spółka wygrali w  imponującym stylu Ligę Narodów, chyba nikt się nie spodziewał braku tej drużyny w  finale olimpijskim. Tym bardziej, że od 2004 roku Brazylia zawsze w tym finale była. Ale jak widać, wszystko ma swój początek i koniec. Bardziej przykrym dla kibiców "kanarkowych" może być fakt, że Brazylia grała naprawdę mocno średnio. Z żadnym z rywali w grupie nie wygrali przekonująco, z demonstracją siły. Z Rosją przegrali 0:3, z Argentyną wymęczyli 3:2 [choć powinni byli przegrać 1:3], z USA niby wygrali 3:1, ale wynik był tak na styku, że równie dobrze mógł iść w drugą stronę. Podobnie z Francją - wygrana 3:2, w tie breaku na przewagi. A przecież Trójkolorowi mieli piłki meczowe, z których [na szczęście dla Brazylii] nie skorzystali. Problem mieli również w drugim secie meczu ćwierćfinałowego z Japonią. Tu udało się im wybrnąć spokojem i doświadczeniem i ostatecznie wygrać cały mecz. Jednak tego, co stało się w meczu z Rosją, "normalna Brazylia" nigdy by nie zrobiła. W meczu było 1:1. W trzecim secie Brazylia prowadziła 20:13 i... przegrała tego seta 24:26, a w konsekwencji również czwartego i cały mecz. Równie zaskakujące było spotkanie o brąz. Przy prowadzeniu 2:1 podopieczni Renana dal Zotto stanęli... i do końca meczu nie ruszyli. Mój wniosek - nie dojechali z formą, a tylko fakt, że inne drużyny w ich grupie też nie dojechały, uratował ich przed kompromitacją. Trochę mniej szczęścia w meczu z USA, Francją i  [przede wszystkim] Argentyną i mogli jechać do domu po fazie grupowej. A to byłaby katastrofa. Podobnie jak gra Leala i Wallace'a - dawno nie widziałam tych panów w tak złej dyspozycji.

     Jeszcze większy zawód sprawiły Stany Zjednoczone, które w ogóle z tej grupy nie wyszły. Szok był tym większy, że początek turnieju tego nie zapowiadał. USA lekko, łatwo i przyjemnie ograło Francję i wydawało się, że po nieudanej Lidze Narodów, Amerykanie wreszcie się dotarli i teraz będzie tylko z górki. Niestety, imponującego stylu gry z  pierwszego meczu, nie przenieśli na kolejne. Zgoda, mieli trochę pecha w meczu z Rosją i Brazylią, ale dużo było tez w tym ich winy. Szczególnie w meczu z Rosją - w pierwszym i czwartym secie zmarnowali sporą przewagę, pozwalając rywalom się wyprzedzić i te sety wygrać. Spotkanie z Tunezją też nie było dla nich łatwe. Ale tego, co zrobili w meczu z Argentyną - to był szok. Niby wszyscy kibice USA wiedzą, że ich ulubieńcom z Albicelestes gra się ciężko. Ale oni nie grali kompletnie nic, zostali całkowicie zdominowani przez Argentynę i żaden zawodnik [poza Mitchem Stahlem] nie zaliczy tej gry do udanych. Brak awansu do ćwierćfinału to wielka klęska tego zespołu. Jasne, można się usprawiedliwiać nieobecnością Aarona Russella, ale to nie do końca zgodne jest z prawdą, bo Torey Defalco grał naprawdę dobrze i godnie zastąpił utytułowanego kolegę. Stanom Zjednoczonym brakowało ich koronnego elementu - dobrej zagrywki, bloku i trochę skuteczności w ataku. Im dalej w turniej, tym gorzej wyglądała ich gra. Mają o czym myśleć po tych Igrzyskach.

    O reprezentacji Polski napiszę osobny tekst, więc teraz tylko krótko - dwukrotni mistrzowie świata, drużyna, która w ostatnich latach z każdego turnieju przywoziła medal, z uważanym za najlepszego zawodnika na świecie - Wilfredo Leonem w składzie, odpada już w ćwierćfinale IO. Jasne, można mówić o pechu i o tym, że przegraliśmy minimalnie. Ale nasza gra w grupie też nie zachwycała. Wilfredo Leon i Bartosz Kurek wystarczali na Kanadę, Włochy i Japonię. Na Francję to już nie wystarczyło. 


ZMIENNICY W ROLI GŁÓWNEJ

    Słaba dyspozycja zespołów i zawodników wymuszała na trenerach liczne zmiany. Nawet szkoleniowcy, którzy normalnie są zmianom niechętni, tym razem śmiało korzystali z całej dwunastki swoich graczy. Sztandarowym przykładem był Renan dal Zotto. Trener reprezentacji Brazylii nie wahał się posadzić na ławce Bruno, Leala czy Lucarelliego, wprowadzając w ich miejsce Fernando czy Douglasa. Z sukcesami. Ten pierwszy wyciągnął mu seta z Japonią w ćwierćfinale, a drugi  zrobił wiele dobrego m. in w meczach z Argentyną czy Rosją. Innym świetnym zmiennikiem okazał się być Jarosław Podlesnych, który w półfinale i finale godnie zastąpił Dmitrija Wołkowa i znacząco przyczynił się do pokonania Brazylii w półfinale czy też podjęcia walki z Francją w finale. Z dobrej strony pokazał się też Mitch Stahl. Mimo iż był najmniej doświadczony ze wszystkich środkowych w swoim zespole, radził sobie najlepiej i do niego można mieć najmniej pretensji. Dużo dobrego dla swojego zespołu zrobił też [szczególnie w meczu grupowym z Francją] Cristian Poglajen. Argentyński przyjmujący był wtedy nie do zatrzymania przez blok i pewny w przyjęciu. Ale prawdziwym królem zmienników okazał się być Antoine Brizard. Rozgrywający reprezentacji Francji wszedł na boisko w ćwierćfinale z Polską, zastępując Bena Toniuttiego i pozostał w podstawowej szóstce do końca turnieju. Brizard znakomicie rozgrywał, a do tego super serwował [zwłaszcza w meczu z Polską i Rosją] oraz blokował. Pokazał też, że ma nerwy ze stali, decydując się na kiwkę z drugiej piłki przy stanie 13:12 dla Francji w piątym secie finałowego meczu. Nic tylko pozazdrościć Trójkolorowym rozgrywającego - jednego i drugiego.


CZAS NA NOWE ROZDANIE?

    Czy końcowe wyniki turnieju olimpijskiego są początkiem zmian w układzie sił w światowej siatkówce? Nie sądzę. Francja już od dłuższego czasu pokazywała, że jest świetnym i bardzo groźnym zespołem. Brakowało im jedynie potwierdzenia tego w sukcesie w postaci medalu. W Tokyo im się to udało. Ale oni byli w czołówce, są i będą. Argentyna też nie jest zespołem znikąd. Od lat biorą udział w wielkich imprezach. Nie raz ogrywali faworytów. W Tokyo bardzo wiele dał im fakt, ze oprócz wyśmienitych środkowych  [Sole i Loser], libero [Danani] oraz rozgrywającego [De Cecco] na wyskoki poziom wskoczyli też przyjmujący [Palacios i -szczególnie- Conte] oraz atakujący [Lima]. Owszem, pomogła im słabsza forma faworytów, ale czy to umniejsza ich sukces? Absolutnie nie. I sądzę, że jeśli ich skrzydłowi utrzymają taką grę, to w przyszłości niejednemu czołowemu zespołowi w świetnej dyspozycji narobią problemów.

    Czy fakt, że Stany Zjednoczone nie awansowały do ćwierćfinału angle robi z nich zespół słaby, którego trzeba przestać się bać? Amerykanie wyleczą swoich zawodników [Russell, Sander, Holt], Anderson po rozegranym sezonie też będzie innym graczem niż w Japonii. Jeszcze niejednego ograją. Podobnie jak Brazylia. Wszyscy widzieliśmy na Lidze Narodów jak potrafi grać ten zespół, będąc w formie. To, że na jeden turniej jej zabrakło, nie czyni z nich słabeuszy. Podobnie jest z reprezentacją Polski. Nasi środkowi są przecież świetni; podobnie jak Aleksander Śliwka  - nie raz to potwierdzili i jeszcze nie raz potwierdzą. Ćwierćfinał zagrali źle, ale to nie znaczy, że są złymi zawodnikami. Myślę, że jeszcze nie raz zespoły te znajdą się na podium. A fakt, ze do tej trójki [plus Rosja] doszły inne, to dobra wiadomość dla nas, kibiców. Oznacza to więcej emocjonujących i stojących na wysokim poziomie meczów. Polska, USA, Brazylia, Rosja, Francja, Serbia, Słowenia, Włochy na jednym turnieju? To może być piękna siatkarska uczta na przyszłorocznych Mistrzostwach Świata. I już nie mogę się tego turnieju doczekać.