środa, 18 sierpnia 2021

[Podsumowanie] Najlepsi z najlepszych oraz największe rozczarowania Igrzysk w Tokyo


Minęło już sporo czasu od zakończenia Igrzysk Olimpijskich w Tokio. Pora więc powoli zamykać ten temat i skupiać się na zbliżających się mistrzostwach poszczególnych kontynentów oraz starcie lig narodowych. Dlatego tez mój ostatni post, dotyczący tego co działo się w Japonii, chciałabym poświęcić zawodnikom, którzy pokazali się z najlepszej strony i tym, którym się nie powiodło. Wybiorę mój dream team czyli 14 graczy, których na tych IO chciałabym mieć w zespole. Wskażę też siatkarzy, którzy mnie najbardziej rozczarowali. 



MÓJ DREAM TEAM

Oficjalny Dream Team Tokyo 2020 - FIVB


  • Rozgrywający: LUCIANO DE CECCO [Argentyna], ANTOINE BRIZARD [Francja]
    Nie jest możliwym nie przyznać tytułu najlepszego rozgrywającego tych igrzysk Luciano De Cecco. Już od pierwszego meczu turnieju Argentyńczyk imponował finezją i dokładnością. Zasługą jego niebagatelnych umiejętności jest fakt, że atakujący Albicelestes bardzo często atakowali na pojedynczym bloku, co znacznie ułatwiało im zadanie. Wyróżnienie dla Antoine Brizarda też jest bardzo zasłużone. Francuz nie zaczął najlepiej, ale począwszy od ćwierćfinału był jednym z najlepszych zawodników swojego zespołu. Brizard miał pomysł na rozegranie: jego piłki były dokładne i nieszablonowe, nie raz wyprowadzały blokujących rywala w pole. Do tego dokładał swoje "trzy grosze" w bloku i na zagrywce. 

  • Atakujący: MAKSIM MICHAJŁOW [Rosja], JEAN PATRY [Francja]
    Maksim Michajłow dzieli i rządzi na pozycji atakującego od lat. Czy to w klubie czy w reprezentacji, nigdy nie schodzi poniżej pewnego, wysokiego poziomu. Tak samo było w Tokio. Rosyjski atakujący rozkręcał się powoli, ale w decydujących meczach był pewnym punktem swojego zespołu; kończył większość posłanych do siebie piłek, nawet tych najmniej wygodnych. Podobnie Jean Patry. On też nie zaczął z najwyższego "C", ale począwszy od meczu Rosją stał się prawdziwym liderem Trójkolorowych; nawet najwyższy, potrójny blok rywali nie był dla niego żadną przeszkodą. Sposób na niego znaleźli dopiero Rosjanie w meczu finałowym - gdyby nie to, na pewno zostałby MVP igrzysk. Obaj panowie byli też niebezpiecznymi przeciwnikami na bloku i w polu zagrywki. 

  • Środkowi: AGUSTIN LOSER [Argentyna] i IVAN YAKOVLEV [Rosja] ORAZ BARTHELEMY CHINENYEZE [Francja] i LUCAS [Brazylia]
    Niekwestionowanymi królami środka siatki byli Agustin Loser i Ivan Yakovlev. Argentyńczyk i Rosjanin tworzyli mur nie do przejścia dla rywali, zatrzymując ich ataki odpowiednio 22 i 21 razy. Panowie byli tez gwarantami pewności w ataku i rozgrywający nie wahali się korzystać z ich usług, kiedy mieli dobre ku temu piłki. To samo można powiedzieć o Chinenyeze i Lucasie - obaj niewiele ustępowali wymienionym wyżej kolegom i to widać w statystykach. Loser i Yakovlev byli jednak bardziej widoczni i widowiskowi w swoich działaniach, dlatego też to ich dałabym do "6" a Chinenyeze'a i Lucasa na rezerwę. Ale cała czwórka grała naprawdę kapitalne zawody.

  • Przyjmujący: EARVIN NGAPETH [Francja] i EGOR KLIUKA [Rosja] ORAZ FACUNDO CONTE [Argentyna] i TREVOR CLEVENOT [Francja]
    Earvin Ngapeth to zdecydowanie najlepszy skrzydłowy turnieju w Tokio. Francuz miał lepsze mecze i gorsze, ale we wszystkich dawał zespołowi dużą pewność gry. Największym atutem Ngapetha było, że nawet jeśli całe spotkanie grał średnio, to w najważniejszych momentach można było liczyć, że skończy każdą piłkę, nawet tę najtrudniejszą. I - jak przystało na klasowego zawodnika - swój najlepszy występ zaliczył w finale, kiedy to Rosjanie nie potrafili znaleźć na niego sposobu. Dorobek punktowy Ngapetha - 136 oczek; jest jednym z najwyższych na IO. Na wyróżnienie i pochwały zasługuje też Egor Kliuka. Wprawdzie w początkowej fazie turnieju pozostawał on w cieniu swojego kolegi - Dmitrija Wołkowa, ale potem sytuacja się odwróciła. W półfinale i finale Wołkow miał kryzys i musiał być zmieniany. Kliuka zaś od pierwszego do ostatniego meczu turnieju grał swoje - nigdy nie zszedł poniżej pewnego, bardzo dobrego poziomu. A w najważniejszych meczach był [obok Maksima Michajłowa] liderem w ataku swojej drużyny. Podobnie Facundo Conte - bez niego Argentyna na pewno nie zdobyłaby brązowego medalu. Od pierwszego do ostatniego meczu był pewny, grał swoje i rozgrywający zawsze mógł na niego liczyć. Podobnie było z Trevorem Clevenot. Kiedy na starcie Igrzysk Francja grała źle, on był jedynym trzymającym poziom, do którego nie można było mieć pretensji. Dobrą dyspozycję utrzymał też w późniejszych meczach. Świetną ocenę psuje mu trochę mecz finałowy, w którym prezentował się naprawdę słabiutko i tylko niezwykłej wyrozumiałości swojego trenera zawdzięczać może, że po półtorej seta nie wyleciał z boiska. Ale, kiedyś musiał mieć słabszy moment, a ogólna ocena jego występu i tak może być jedynie bardzo, bardzo pozytywna. 

  • Libero: JENIA GREBENNIKOV [Francja], SANTIAGO DANANI [Argentyna]
    Jenia Grebennikov od lat uważany jest za jednego z najlepszych libero świata. Potwierdził to również w Tokio. Francuz był ostoją swojego zespołu w przyjęciu, a w obronie podbijał mnóstwo piłek, nieraz niezwykle trudnych. Utytułowanemu koledze niewiele [o ile w ogóle] ustępował Santiago Danani. Ręce same składały się do oklasków, kiedy oglądało się jego grę; i w przyjęciu i w obronie.

  • Wyróżnienia: THALES [Brazylia], BRUNO LIMA, SEBASTIAN SOLE, EZEQUIEL PALACIOS [Argentyna], NICOLAS LE GOFF [Francja], BARTOSZ KUREK, WILFREDO LEON [Polska], OSMANY JUANTORENA [Włochy], DOUGLAS [Brazylia]
    Thales to świetny zawodnik, ale mało widowiskowy. Jego bardzo dobra gra jest wiec mniej dostrzegana niż Grebennikova  czy Dananiego. Tymczasem Brazylijczyk jest liderem rankingu najlepiej broniących i przyjmujących zawodników Igrzysk. Choćby z tego powodu zasługuje na wspomnienie i wielkie brawa.
    Bruno Lima to najlepiej punktujący [238 "oczek"] i jeden z najskuteczniejszych atakujących graczy w Tokio [52,4%]. Było wiele fragmentów meczów w których grał kapitalnie, nie ustępując niczym bardziej cenionym rywalom. Niestety, miewał tez sporo "czarnych dziur", w których potrafił zaatakować kilka razy wprost w pojedynczy blok, albo też wyrzucić piłkę w aut. Gdyby nie to, spokojnie walczyłby z Patrym i Michajłowem o miano najlepszego "przekątnego" Igrzysk Olimpijskich. 
    Sebastian Sole po raz kolejny potwierdził, że jest naprawdę świetnym środkowym. Pewny w ataku, pewny w bloku. W ofensywie jednak mniej wykorzystywany od reprezentacyjnego kolegi, ale jak już piłkę dostał, rzadko kiedy zawodził. On i Loser to w mojej opinii jeden z najlepszych duetów środkowych ostatnich IO. Nic tylko pozazdrościć Argentynie tak świetnych siatkarzy na tej pozycji.
    Ezequiel Palacios miał być "dodatkiem" do Facundo Conte, ale okazał się być kimś więcej. W wielu momentach to on ciągnął na swoich plecach ciężar ataku reprezentacji Argentyny. Skończył wiele ogromnie ważnych piłek. Nawet po tym, jak nabawił się kontuzji, pozostał na boisku i zrobił swoje. Może nie znajdziemy go w czołówkach statystyk, ale i tak może być dumny ze swojej gry.
    Nicolas Le Goff w bloku w ogóle nie ustępował bardziej cenionym zawodnikom, co pokazują statystyki. Chyba każda drużyna chciałaby mieć na IO taka parę blokujących jak on i Chinenyeze. Był za to mniej wykorzystywany w ataku i tym elementem przegrał z innymi zawodnikami na swojej pozycji.
    Gdyby Polska przebrnęła ćwierćfinał to nagrody indywidualne na pewno zgarnęliby Wilfredo Leon i Bartosz Kurek. Obaj byli liderami naszej drużyny, na obu można był liczyć w najtrudniejszych momentach, obaj byli niezawodni i praktycznie nieomylni w ataku. Pokazali, że są absolutną czołówką światową na swojej pozycji i odpadnięcie we wczesnej fazie turnieju tego nie zmienia.
    Do Tokio miał pojechać na "odcinanie kuponów od sławy" i "za zasługi". Tymczasem Osmany Juantorena był liderem swojego zespołu i jednym z niewielu graczy, do których włoscy kibice nie mogą mieć żadnych "ale". Pokazał, że nawet mając 36 lat, można mieć świetną formę i być trudnym do zatrzymania killerem. Szkoda, że była to ostatnia impreza w jego reprezentacyjnej karierze.
    Bardzo dużo pracy wykonał [całkiem nieoczekiwanie] Douglas. Brazylijski przyjmujący miał być jedynie wparciem, dającym chwilę oddechu bardziej utytułowanym kolegom. Słabsza dyspozycja Lucarelliego i [zwłaszcza] Leala sprawiła jednak, że musiał często pojawiać się na boisku i ratować zespół. Wywiązał się z tego lepiej niż dobrze, będąc nierzadko najbardziej wyróżniającym się zawodnikiem w drużynie i jej liderem w ataku.

  • MVP: ANTOINE BRIZARD [Francja]
    FIVB wybrało Earvina Ngapetha i do tej decyzji nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Ja jednak mimo wszystko wybrałabym Antoine Brizarda. Bez jego świetnej gry Francja nie awansowałaby do półfinału. To on odmieniał losy setów świetnymi serwisami. To on nie bał się podejmowania odważnych decyzji, nawet w najtrudniejszych momentach spotkania. Mimo nienajlepszego początku turnieju, był w stanie odmienić swoją dyspozycję i stać się kluczowym elementem sukcesu drużyny. 

  • Trenerzy: Marcelo Mendez [Argentyna], LAURENT TILLIE [Francja]
    Obaj dokonali wielkich rzeczy, doprowadzając do medalu drużyny, na które mało kto [lub też nikt] nie stawiał. Ekipa Marcelo Mendeza od początku grała swoje i trenerowi należą się wielkie brawa za optymalne przygotowanie zespołu na najważniejszy turniej. Drużyna Laurenta Tillie zaczęła bardzo źle, ale z czasem podniosła się, prezentując z meczu na mecz coraz lepszą dyspozycję. Za to trenerowi Trójkolorowych należą się największe wyrazy uznania - że udało mu się przekonać zawodników, że mogą wiele osiągnąć, że mogą odmienić swoją grę. Obaj szkoleniowcy nie bali się odważnych decyzji personalnych, w  tym sadzania na ławce swoich największych gwiazd.  Malutki minus dla trenera Tillie za prowadzenie meczu finałowego - gdyby go przegrali, z decyzji o trzymaniu przez cały mecz na boisku źle grającego Clevenot musiałby się gęsto tłumaczyć. 



NAJWIĘKSI PRZEGRANI

  • BRUNO REZENDE. W Tokio miał zdobyć swój czwarty medal olimpijski, tak się jednak nie stało. Również dlatego, że Bruno w niczym nie przypominał zawodnika, który miesiąc wcześniej grał kapitalna Ligę Narodów. W Japonii rozegrania kapitana reprezentacji Brazylii były przewidywalne i niedokładne na tyle często, że musiał być zmieniany przez Fernando. I to na więcej niż kilka akcji.
  • MAURICIO SOUZA. Ten sam casus co Bruno. Miesiąc wcześniej został wybrany najlepszym blokującym VNL. W Japonii rywala zablokował jedynie 10 razy, dokładając w ataku zaledwie 27 punktów. Słabo jak na środkowego tej klasy
  • YOANDY LEAL. W statystykach wygląda nieźle. Jednak Leal przyzwyczaił nas do tego, że trudne piłki kończy z ogromną pewnością, przede wszystkim w ważnych momentach meczu. W Tokio tego zabrakło; obrona i blok przeciwnika stanowiły [zbyt] często barierę nie do sforsowania dla przyjmującego reprezentacji Brazylii.
  • WALLACE DE SOUZA. Casus Leala. W rozgrywkach Ligi Narodów grał jak profesor. Kończył każdy, nawet najtrudniejszy atak. Na Igrzyskach wręcz przeciwnie - nawet pojedynczy blok był dla niego problemem. Żal było patrzeć jak często męczy się na boisku.
  • MAX HOLT. Nikt by nie uwierzył, że w 2019 roku otrzymał nagrodę indywidualną dla najlepszego środkowego na Pucharze Świata. Podczas ostatniego sezonu ligowego niewiele grał, bo leczył kontuzję i ten brak gry było widać na parkiecie w Tokio. Jedynie za atak nie można mieć do niego zastrzeżeń. Ale jego kapitalna zagrywka pozostała tylko wspomnieniem. A w bloku zachowywał się gorzej niż junior - gdybym nie widziała, to bym nie uwierzyła, że rozgrywający rywali może robić z niego tak często "wiatrak".
  • MICAH CHRISTENSON. Od niego zawsze oczekuje się wiele, bo to kapitalny rozgrywający. Niestety, w Japonii tego nie potwierdził. Jego dokładność rozegrania pozostawiała wiele do życzenia. Podobnie jak wybory, których dokonywał w decydujących momentach meczu - często były po prostu błędne i nielogiczne.
  • IVAN ZAYTSEV. Początek turnieju miał bardzo słaby. Atak -zero, zagrywka - zero. A kiedy wydawało się już, że zaczyna łapać swój rytm, doznał kontuzji dłoni, która niemal całkowicie wyłączyła go z gry.
  • SIMONE GIANNELLI. Rozgrywał bardziej niedokładnie niż zwykle, szczególnie na lewe skrzydło. Nie zachwycił też w serwisie i bloku. Jego usprawiedliwieniem jest jednak kontuzja - może, gdyby jej nie miał, grałby lepiej.
  • BENJAMIN TONIUTTI. W sezonie ligowym był chyba najlepszym rozgrywającym w Europie; wygrał niemal wszystko, co można było wygrać. Jednak już na VNL było widać, ze nie jest sobą i często musiał dzielić pole gry z Brizardem. To samo powtórzyło się na IO. Swoją przygodę zakończył po pierwszym secie meczu ćwierćfinałowego. Rywale za łatwo czytali jego grę, niczym ich nie zaskakiwał, a legendarna finezja gdzieś go opuściła.
  • MILAD EBADIPOUR. Liczyłam, że do spółki z Maroufem i Ghafourem będzie liderem irańskiego zespołu. Nie do końca się udało. W przyjęciu i zagrywce grał świetnie. Niestety, ta dyspozycja nie przełożyła się na atak. 46 punktów w pięciu meczach [i aż 30 błędów w tym elemencie], to nie jest rezultat, z którego przyjmujący tej klasy co Ebadipour może być dumny.
  • ALEKSANDER ŚLIWKA. Casus Toniuttiego. W sezonie klubowym był wiodącym zawodnikiem swojego zespołu, co potwierdził tytuł MVP finałowego meczu w Lidze Mistrzów. W Japonii nie był sobą, może dlatego że miał znacznie utrudnioną możliwość wykonywania swoich ulubionych kiwek. Jego ataki były słabe, niepewne i mało widowiskowe. W dodatku nienajlepsza forma przełożyła się też na przyjęcie i zagrywkę. 
  • MICHAŁ KUBIAK. Od początku sezonu reprezentacyjnego pokazywał słabą formę w ofensywie. Wyglądało to tak, jakby kompletnie stracił swoją firmową umiejętność - kiwek i przepychanek na siatce. Potem doznał kontuzji. Zapewniano jednak, że na najważniejsze mecze w Tokio będzie w pełni dyspozycji. Tak się jednak nie stało. O jego tokijskiej grze w ataku chciałabym jak najszybciej zapomnieć.
  • AMIR GHAFOUR. Zawodnik takiej klasy powinien być bardziej pomocny zespołowi. Tymczasem on bardzo często miał fragmenty, w których nie był w stanie skończyć ataku z dobrze rozegranej piłki. Często zmieniany, nie był tak pewnym elementem swojej drużyny, jakim powinien być podstawowy atakujący.
  • ERIK SHOJI. Grę Erika mam przyjemność oglądać od lat. Nigdy nie widziałam go tak źle przyjmującego jak na tych IO. Im dalej w turniej, tym szło mu gorzej. Może dobrze, ze przygoda Amerykanów zakończyła się w grupie, bo aż strach sobie wyobrażać, jak grałby później. 
  • VITAL HEYNEN. Miał do swojej dyspozycji zespół o chyba największym potencjale ze wszystkich uczestników Igrzysk. Zawodnicy i sztab obiecywali wrócić ze złotem. Niestety za obietnicami nie poszło dobre przygotowanie do turnieju. Polska, z Leonem i Kurkiem była kompletnie bez formy i sensacyjnie odpadła już w ćwierćfinale. 
  • JOHN SPERAW. Miał pecha, bo jego drużynę mocno dotknęły kontuzje czołowych zawodników. Jednak w Japonii miał dostępny i sprawny niemal cały swój podstawowy skład. I ten gwiazdorski team; z Andersonem, Christensonem, Sanderem i Holtem odpadł już w grupie. Dlaczego? Bo amerykańskiemu szkoleniowcowi nie udało się tym razem zbudować zespołu. Amerykanie nie pokazali żadnego z elementów, z których słynęli w latach poprzednich: zagrywki, bloku oraz cierpliwości w rozgrywaniu kontry. Nie było też po nich widać "ducha walki", którego zawsze pokazywali w latach wcześniejszych, nawet w meczach, które przegrywali.  I to było chyba najbardziej przykre do oglądania dla kibiców USA. 

Najbardziej rozczarowująca "6" IO:  TONIUTTI* - GHAFOUR* - HOLT - MAURICIO - ŚLIWKA - LEAL* - SHOJI [L]; trener: HEYNEN

* Uważam, że Giannelli grał gorzej od Toniuttiego, Zaytsev od Ghafoura a Kubiak od Leala. Jednak kontuzja jest okolicznością łagodzącą. Nie wiadomo jak graliby bez niej. Dlatego w "6" umieściłam zawodników, którzy [oficjalnie] nie mieli problemów zdrowotnych, bo dla ich słabszej dyspozycji żadnego usprawiedliwienia nie ma. 

1 komentarz: