Minęło już sporo czasu od zakończenia Igrzysk Olimpijskich w Tokio. Pora więc powoli zamykać ten temat i skupiać się na zbliżających się mistrzostwach poszczególnych kontynentów oraz starcie lig narodowych. Dlatego tez mój ostatni post, dotyczący tego co działo się w Japonii, chciałabym poświęcić zawodnikom, którzy pokazali się z najlepszej strony i tym, którym się nie powiodło. Wybiorę mój dream team czyli 14 graczy, których na tych IO chciałabym mieć w zespole. Wskażę też siatkarzy, którzy mnie najbardziej rozczarowali.
MÓJ DREAM TEAM
Oficjalny Dream Team Tokyo 2020 - FIVB
- Rozgrywający: LUCIANO DE CECCO [Argentyna], ANTOINE BRIZARD [Francja]
- Atakujący: MAKSIM MICHAJŁOW [Rosja], JEAN PATRY [Francja]
Maksim Michajłow dzieli i rządzi na pozycji atakującego od lat. Czy to w klubie czy w reprezentacji, nigdy nie schodzi poniżej pewnego, wysokiego poziomu. Tak samo było w Tokio. Rosyjski atakujący rozkręcał się powoli, ale w decydujących meczach był pewnym punktem swojego zespołu; kończył większość posłanych do siebie piłek, nawet tych najmniej wygodnych. Podobnie Jean Patry. On też nie zaczął z najwyższego "C", ale począwszy od meczu Rosją stał się prawdziwym liderem Trójkolorowych; nawet najwyższy, potrójny blok rywali nie był dla niego żadną przeszkodą. Sposób na niego znaleźli dopiero Rosjanie w meczu finałowym - gdyby nie to, na pewno zostałby MVP igrzysk. Obaj panowie byli też niebezpiecznymi przeciwnikami na bloku i w polu zagrywki.
- Środkowi: AGUSTIN LOSER [Argentyna] i IVAN YAKOVLEV [Rosja] ORAZ BARTHELEMY CHINENYEZE [Francja] i LUCAS [Brazylia]
Niekwestionowanymi królami środka siatki byli Agustin Loser i Ivan Yakovlev. Argentyńczyk i Rosjanin tworzyli mur nie do przejścia dla rywali, zatrzymując ich ataki odpowiednio 22 i 21 razy. Panowie byli tez gwarantami pewności w ataku i rozgrywający nie wahali się korzystać z ich usług, kiedy mieli dobre ku temu piłki. To samo można powiedzieć o Chinenyeze i Lucasie - obaj niewiele ustępowali wymienionym wyżej kolegom i to widać w statystykach. Loser i Yakovlev byli jednak bardziej widoczni i widowiskowi w swoich działaniach, dlatego też to ich dałabym do "6" a Chinenyeze'a i Lucasa na rezerwę. Ale cała czwórka grała naprawdę kapitalne zawody.
- Przyjmujący: EARVIN NGAPETH [Francja] i EGOR KLIUKA [Rosja] ORAZ FACUNDO CONTE [Argentyna] i TREVOR CLEVENOT [Francja]
Earvin Ngapeth to zdecydowanie najlepszy skrzydłowy turnieju w Tokio. Francuz miał lepsze mecze i gorsze, ale we wszystkich dawał zespołowi dużą pewność gry. Największym atutem Ngapetha było, że nawet jeśli całe spotkanie grał średnio, to w najważniejszych momentach można było liczyć, że skończy każdą piłkę, nawet tę najtrudniejszą. I - jak przystało na klasowego zawodnika - swój najlepszy występ zaliczył w finale, kiedy to Rosjanie nie potrafili znaleźć na niego sposobu. Dorobek punktowy Ngapetha - 136 oczek; jest jednym z najwyższych na IO. Na wyróżnienie i pochwały zasługuje też Egor Kliuka. Wprawdzie w początkowej fazie turnieju pozostawał on w cieniu swojego kolegi - Dmitrija Wołkowa, ale potem sytuacja się odwróciła. W półfinale i finale Wołkow miał kryzys i musiał być zmieniany. Kliuka zaś od pierwszego do ostatniego meczu turnieju grał swoje - nigdy nie zszedł poniżej pewnego, bardzo dobrego poziomu. A w najważniejszych meczach był [obok Maksima Michajłowa] liderem w ataku swojej drużyny. Podobnie Facundo Conte - bez niego Argentyna na pewno nie zdobyłaby brązowego medalu. Od pierwszego do ostatniego meczu był pewny, grał swoje i rozgrywający zawsze mógł na niego liczyć. Podobnie było z Trevorem Clevenot. Kiedy na starcie Igrzysk Francja grała źle, on był jedynym trzymającym poziom, do którego nie można było mieć pretensji. Dobrą dyspozycję utrzymał też w późniejszych meczach. Świetną ocenę psuje mu trochę mecz finałowy, w którym prezentował się naprawdę słabiutko i tylko niezwykłej wyrozumiałości swojego trenera zawdzięczać może, że po półtorej seta nie wyleciał z boiska. Ale, kiedyś musiał mieć słabszy moment, a ogólna ocena jego występu i tak może być jedynie bardzo, bardzo pozytywna.
- Libero: JENIA GREBENNIKOV [Francja], SANTIAGO DANANI [Argentyna]
Jenia Grebennikov od lat uważany jest za jednego z najlepszych libero świata. Potwierdził to również w Tokio. Francuz był ostoją swojego zespołu w przyjęciu, a w obronie podbijał mnóstwo piłek, nieraz niezwykle trudnych. Utytułowanemu koledze niewiele [o ile w ogóle] ustępował Santiago Danani. Ręce same składały się do oklasków, kiedy oglądało się jego grę; i w przyjęciu i w obronie.
- Wyróżnienia: THALES [Brazylia], BRUNO LIMA, SEBASTIAN SOLE, EZEQUIEL PALACIOS [Argentyna], NICOLAS LE GOFF [Francja], BARTOSZ KUREK, WILFREDO LEON [Polska], OSMANY JUANTORENA [Włochy], DOUGLAS [Brazylia]
Thales to świetny zawodnik, ale mało widowiskowy. Jego bardzo dobra gra jest wiec mniej dostrzegana niż Grebennikova czy Dananiego. Tymczasem Brazylijczyk jest liderem rankingu najlepiej broniących i przyjmujących zawodników Igrzysk. Choćby z tego powodu zasługuje na wspomnienie i wielkie brawa.
Bruno Lima to najlepiej punktujący [238 "oczek"] i jeden z najskuteczniejszych atakujących graczy w Tokio [52,4%]. Było wiele fragmentów meczów w których grał kapitalnie, nie ustępując niczym bardziej cenionym rywalom. Niestety, miewał tez sporo "czarnych dziur", w których potrafił zaatakować kilka razy wprost w pojedynczy blok, albo też wyrzucić piłkę w aut. Gdyby nie to, spokojnie walczyłby z Patrym i Michajłowem o miano najlepszego "przekątnego" Igrzysk Olimpijskich.
Sebastian Sole po raz kolejny potwierdził, że jest naprawdę świetnym środkowym. Pewny w ataku, pewny w bloku. W ofensywie jednak mniej wykorzystywany od reprezentacyjnego kolegi, ale jak już piłkę dostał, rzadko kiedy zawodził. On i Loser to w mojej opinii jeden z najlepszych duetów środkowych ostatnich IO. Nic tylko pozazdrościć Argentynie tak świetnych siatkarzy na tej pozycji.
Ezequiel Palacios miał być "dodatkiem" do Facundo Conte, ale okazał się być kimś więcej. W wielu momentach to on ciągnął na swoich plecach ciężar ataku reprezentacji Argentyny. Skończył wiele ogromnie ważnych piłek. Nawet po tym, jak nabawił się kontuzji, pozostał na boisku i zrobił swoje. Może nie znajdziemy go w czołówkach statystyk, ale i tak może być dumny ze swojej gry.
Nicolas Le Goff w bloku w ogóle nie ustępował bardziej cenionym zawodnikom, co pokazują statystyki. Chyba każda drużyna chciałaby mieć na IO taka parę blokujących jak on i Chinenyeze. Był za to mniej wykorzystywany w ataku i tym elementem przegrał z innymi zawodnikami na swojej pozycji.
Gdyby Polska przebrnęła ćwierćfinał to nagrody indywidualne na pewno zgarnęliby Wilfredo Leon i Bartosz Kurek. Obaj byli liderami naszej drużyny, na obu można był liczyć w najtrudniejszych momentach, obaj byli niezawodni i praktycznie nieomylni w ataku. Pokazali, że są absolutną czołówką światową na swojej pozycji i odpadnięcie we wczesnej fazie turnieju tego nie zmienia.
Do Tokio miał pojechać na "odcinanie kuponów od sławy" i "za zasługi". Tymczasem Osmany Juantorena był liderem swojego zespołu i jednym z niewielu graczy, do których włoscy kibice nie mogą mieć żadnych "ale". Pokazał, że nawet mając 36 lat, można mieć świetną formę i być trudnym do zatrzymania killerem. Szkoda, że była to ostatnia impreza w jego reprezentacyjnej karierze.
Bardzo dużo pracy wykonał [całkiem nieoczekiwanie] Douglas. Brazylijski przyjmujący miał być jedynie wparciem, dającym chwilę oddechu bardziej utytułowanym kolegom. Słabsza dyspozycja Lucarelliego i [zwłaszcza] Leala sprawiła jednak, że musiał często pojawiać się na boisku i ratować zespół. Wywiązał się z tego lepiej niż dobrze, będąc nierzadko najbardziej wyróżniającym się zawodnikiem w drużynie i jej liderem w ataku.
- MVP: ANTOINE BRIZARD [Francja]
- Trenerzy: Marcelo Mendez [Argentyna], LAURENT TILLIE [Francja]
Obaj dokonali wielkich rzeczy, doprowadzając do medalu drużyny, na które mało kto [lub też nikt] nie stawiał. Ekipa Marcelo Mendeza od początku grała swoje i trenerowi należą się wielkie brawa za optymalne przygotowanie zespołu na najważniejszy turniej. Drużyna Laurenta Tillie zaczęła bardzo źle, ale z czasem podniosła się, prezentując z meczu na mecz coraz lepszą dyspozycję. Za to trenerowi Trójkolorowych należą się największe wyrazy uznania - że udało mu się przekonać zawodników, że mogą wiele osiągnąć, że mogą odmienić swoją grę. Obaj szkoleniowcy nie bali się odważnych decyzji personalnych, w tym sadzania na ławce swoich największych gwiazd. Malutki minus dla trenera Tillie za prowadzenie meczu finałowego - gdyby go przegrali, z decyzji o trzymaniu przez cały mecz na boisku źle grającego Clevenot musiałby się gęsto tłumaczyć.
NAJWIĘKSI PRZEGRANI
- BRUNO REZENDE. W Tokio miał zdobyć swój czwarty medal olimpijski, tak się jednak nie stało. Również dlatego, że Bruno w niczym nie przypominał zawodnika, który miesiąc wcześniej grał kapitalna Ligę Narodów. W Japonii rozegrania kapitana reprezentacji Brazylii były przewidywalne i niedokładne na tyle często, że musiał być zmieniany przez Fernando. I to na więcej niż kilka akcji.
- MAURICIO SOUZA. Ten sam casus co Bruno. Miesiąc wcześniej został wybrany najlepszym blokującym VNL. W Japonii rywala zablokował jedynie 10 razy, dokładając w ataku zaledwie 27 punktów. Słabo jak na środkowego tej klasy
- YOANDY LEAL. W statystykach wygląda nieźle. Jednak Leal przyzwyczaił nas do tego, że trudne piłki kończy z ogromną pewnością, przede wszystkim w ważnych momentach meczu. W Tokio tego zabrakło; obrona i blok przeciwnika stanowiły [zbyt] często barierę nie do sforsowania dla przyjmującego reprezentacji Brazylii.
- WALLACE DE SOUZA. Casus Leala. W rozgrywkach Ligi Narodów grał jak profesor. Kończył każdy, nawet najtrudniejszy atak. Na Igrzyskach wręcz przeciwnie - nawet pojedynczy blok był dla niego problemem. Żal było patrzeć jak często męczy się na boisku.
- MAX HOLT. Nikt by nie uwierzył, że w 2019 roku otrzymał nagrodę indywidualną dla najlepszego środkowego na Pucharze Świata. Podczas ostatniego sezonu ligowego niewiele grał, bo leczył kontuzję i ten brak gry było widać na parkiecie w Tokio. Jedynie za atak nie można mieć do niego zastrzeżeń. Ale jego kapitalna zagrywka pozostała tylko wspomnieniem. A w bloku zachowywał się gorzej niż junior - gdybym nie widziała, to bym nie uwierzyła, że rozgrywający rywali może robić z niego tak często "wiatrak".
- MICAH CHRISTENSON. Od niego zawsze oczekuje się wiele, bo to kapitalny rozgrywający. Niestety, w Japonii tego nie potwierdził. Jego dokładność rozegrania pozostawiała wiele do życzenia. Podobnie jak wybory, których dokonywał w decydujących momentach meczu - często były po prostu błędne i nielogiczne.
- IVAN ZAYTSEV. Początek turnieju miał bardzo słaby. Atak -zero, zagrywka - zero. A kiedy wydawało się już, że zaczyna łapać swój rytm, doznał kontuzji dłoni, która niemal całkowicie wyłączyła go z gry.
- SIMONE GIANNELLI. Rozgrywał bardziej niedokładnie niż zwykle, szczególnie na lewe skrzydło. Nie zachwycił też w serwisie i bloku. Jego usprawiedliwieniem jest jednak kontuzja - może, gdyby jej nie miał, grałby lepiej.
- BENJAMIN TONIUTTI. W sezonie ligowym był chyba najlepszym rozgrywającym w Europie; wygrał niemal wszystko, co można było wygrać. Jednak już na VNL było widać, ze nie jest sobą i często musiał dzielić pole gry z Brizardem. To samo powtórzyło się na IO. Swoją przygodę zakończył po pierwszym secie meczu ćwierćfinałowego. Rywale za łatwo czytali jego grę, niczym ich nie zaskakiwał, a legendarna finezja gdzieś go opuściła.
- MILAD EBADIPOUR. Liczyłam, że do spółki z Maroufem i Ghafourem będzie liderem irańskiego zespołu. Nie do końca się udało. W przyjęciu i zagrywce grał świetnie. Niestety, ta dyspozycja nie przełożyła się na atak. 46 punktów w pięciu meczach [i aż 30 błędów w tym elemencie], to nie jest rezultat, z którego przyjmujący tej klasy co Ebadipour może być dumny.
- ALEKSANDER ŚLIWKA. Casus Toniuttiego. W sezonie klubowym był wiodącym zawodnikiem swojego zespołu, co potwierdził tytuł MVP finałowego meczu w Lidze Mistrzów. W Japonii nie był sobą, może dlatego że miał znacznie utrudnioną możliwość wykonywania swoich ulubionych kiwek. Jego ataki były słabe, niepewne i mało widowiskowe. W dodatku nienajlepsza forma przełożyła się też na przyjęcie i zagrywkę.
- MICHAŁ KUBIAK. Od początku sezonu reprezentacyjnego pokazywał słabą formę w ofensywie. Wyglądało to tak, jakby kompletnie stracił swoją firmową umiejętność - kiwek i przepychanek na siatce. Potem doznał kontuzji. Zapewniano jednak, że na najważniejsze mecze w Tokio będzie w pełni dyspozycji. Tak się jednak nie stało. O jego tokijskiej grze w ataku chciałabym jak najszybciej zapomnieć.
- AMIR GHAFOUR. Zawodnik takiej klasy powinien być bardziej pomocny zespołowi. Tymczasem on bardzo często miał fragmenty, w których nie był w stanie skończyć ataku z dobrze rozegranej piłki. Często zmieniany, nie był tak pewnym elementem swojej drużyny, jakim powinien być podstawowy atakujący.
- ERIK SHOJI. Grę Erika mam przyjemność oglądać od lat. Nigdy nie widziałam go tak źle przyjmującego jak na tych IO. Im dalej w turniej, tym szło mu gorzej. Może dobrze, ze przygoda Amerykanów zakończyła się w grupie, bo aż strach sobie wyobrażać, jak grałby później.
- VITAL HEYNEN. Miał do swojej dyspozycji zespół o chyba największym potencjale ze wszystkich uczestników Igrzysk. Zawodnicy i sztab obiecywali wrócić ze złotem. Niestety za obietnicami nie poszło dobre przygotowanie do turnieju. Polska, z Leonem i Kurkiem była kompletnie bez formy i sensacyjnie odpadła już w ćwierćfinale.
- JOHN SPERAW. Miał pecha, bo jego drużynę mocno dotknęły kontuzje czołowych zawodników. Jednak w Japonii miał dostępny i sprawny niemal cały swój podstawowy skład. I ten gwiazdorski team; z Andersonem, Christensonem, Sanderem i Holtem odpadł już w grupie. Dlaczego? Bo amerykańskiemu szkoleniowcowi nie udało się tym razem zbudować zespołu. Amerykanie nie pokazali żadnego z elementów, z których słynęli w latach poprzednich: zagrywki, bloku oraz cierpliwości w rozgrywaniu kontry. Nie było też po nich widać "ducha walki", którego zawsze pokazywali w latach wcześniejszych, nawet w meczach, które przegrywali. I to było chyba najbardziej przykre do oglądania dla kibiców USA.
Najbardziej rozczarowująca "6" IO: TONIUTTI* - GHAFOUR* - HOLT - MAURICIO - ŚLIWKA - LEAL* - SHOJI [L]; trener: HEYNEN
* Uważam, że Giannelli grał gorzej od Toniuttiego, Zaytsev od Ghafoura a Kubiak od Leala. Jednak kontuzja jest okolicznością łagodzącą. Nie wiadomo jak graliby bez niej. Dlatego w "6" umieściłam zawodników, którzy [oficjalnie] nie mieli problemów zdrowotnych, bo dla ich słabszej dyspozycji żadnego usprawiedliwienia nie ma.
Jak można się z Tobą skontaktować?
OdpowiedzUsuń