poniedziałek, 10 sierpnia 2020

1-2-3 USA czyli za co najbardziej lubię Jankesów

Kiedy zaczynałam swoją przygodę z siatkówką, reprezentacja USA nie należała do grona moich faworytów. Nazwiska takie jak Clayton Stanley czy Lloy Ball owszem, robiły wrażenie, ale ich
postawa na boisku już niekoniecznie. Ponadto zachowanie niektórych zawodników pozostawiało wiele do życzenia. Jednak zmiana pokoleniowa wiele zmieniła, nie tylko w grze tej drużyny. Z każdym rokiem wzrastała moja sympatia do ekipy zza oceanu i dziś zaliczam ją do swoich ulubionych. Imponuję mi nie tylko świetną grą, ale też zachowaniem na boisku i poza nim.


Moje pierwsze skojarzenie z siatkarską reprezentacją USA to William Priddy, Richard Lambourne, David Lee oraz [wymienieni wyżej] Clayton Stanley i Lloy Ball. Nazwiska zacne, ale ich gra nie zawsze taka była. Amerykanie w tym okresie znani byli z tego, że w klubach grają słabiej niż w reprezentacji, co nie budziło większej sympatii. Zresztą, styl ich gry w kadrze, zwany popularnie "siła razy ramię" również przynosił przeróżne efekty. Kiedy mieli swój "dzień", potrafili rozbić rywala zagrywką i atakiem [zwłaszcza Stanley] i nikt nie był w stanie im się przeciwstawić. Ale kiedy nie mieli, popełniali błąd za błędem i nie potrafili zrobić nic, aby to zmienić. Czasami odnosiło się wrażenie, że sam pomysł wykonania kiwki czy flota jest dla Amerykanów obraźliwy, bo takie akcje można było na palcach jednej ręki policzyć. Ich gra [przynajmniej mnie] nie porywała. Balla i spółkę miałam za dobry zespół, ale z małą szansą na wygranie czegoś poważnego. Ponadto raziło mnie zachowanie niektórych zawodników; zwłaszcza Williama Priddyego i Richarda Lambourne'a których uważałam za graczy nie mających szacunku do rywala.

I wtedy pojawił się rok 2008. Jakimś cudem gra amerykańskiego zespołu "zaskoczyła". Do dzisiaj nie wiem jak to się stało, ale nagle wszyscy ówcześni zawodnicy amerykańscy ustabilizowali swoją formę na topowym poziomie. W rozgrywkach Ligi Światowej Amerykanie wygrali swoją grupę, a w rozgrywanym w Rio de Janeiro turnieju finałowym sprawili sensację, odprawiając w półfinale Brazylię. Tak, tę wielką Brazylię z Gibą, Dante i Ricardo. Na ich terenie. W trzech setach. Do dziś pamiętam jakie wow zrobiła na mnie ta wygrana. "Kanarki" byli w tamtym momencie drużyną niepokonaną. Owszem, mogli przegrać jakiś pojedynczy mecz w grupie. Ale gdy przychodziło do spotkań o stawkę, nie było na nich mocnych. Porażka w tym półfinale była tak wielkim szokiem dla ekipy Bernardo Rezende, że nie byli w stanie otrząsnąć się z niej do następnego dnia i przegrali również mecz o 3 miejsce z Rosją i zakończyli turniej bez medalu. Amerykanie zaś "poszli za ciosem" i w finale ograli Serbię, zdobywając w ten sposób złote medale.

Sukces reprezentacji USA chyba nie do końca zrobił odpowiednie wrażenie na reszcie rywali. Przed Igrzyskami Olimpijskimi w Pekinie wciąż mało kto brał ich pod uwagę jako faworytów do złotego medalu. Panowało powszechne przekonanie, że kto wygrywa w roku olimpijskim Ligę Światową, na Igrzyskach sukcesu nie odnosi. Uważano też, że wygrana Amerykanów nad Brazylią Rio była w dużej mierze dziełem fartu i "nic dwa razy się nie zdarza". Tymczasem Stanley i spółka bardzo szybko pokazali wszystkim, że byli w błędzie, nie doceniając ich. W Pekinie wygrali wszystkie mecze w grupie, a w fazie pucharowej dotarli do finału, w którym spotkali się z Brazylią i znowu wygrali. To był przełomowy moment, od którego Amerykanie zaczęli być zaliczani do grona faworytów kolejnych siatkarskich imprez.




Co najbardziej lubię w grze Amerykanów

Tak jak pisałam w poście o Francuzach. W siatkówkę niby wszyscy grają tak samo, ale... Każda drużyna ma swoją specyfikę gry, która wyróżnia ją na tle innych. Czym zachwycają mnie  Amerykanie, kiedy są w formie?

  • Siła. Ofensywne zbicia Amerykanów są ozdobą praktycznie każdego meczu, w którym grają. Siatkarze zza oceanu, kiedy są w formie, potrafią grać zagrywki, których nikt nie przyjmie i atakować tak, że nikt tego nie obroni. Ich efektowne zbicia są uwielbiane przez publiczność. Chyba żadna drużyna na świecie nie ma takiej specyfiki, że wszyscy zawodnicy umieją widowiskowo atakować i serwować. To się podoba i to robi wrażenie. Amerykanie nie kalkulują. Nawet jeśli w secie zepsują dziesięć mocnych zagrywek, kolejny ich gracz pójdzie i ręki nie wstrzyma. Podobnie jest  w ataku. Zawsze "idą" mocno. Dostaną spektakularną "czapę"? Nic to, następny atak będzie równie [lub bardziej] silny. I skuteczny.
  • Organizacja gry blok - obrona. Siatkarze z USA potrafią tak zsynchronizować blok z obroną, że aby się przez niego skutecznie przedrzeć, trzeba naprawdę mocno się postarać i mieć trochę farta. Jeśli uderzysz w blok, jest spora szansa, że piłka wróci ci pod nogi. Miniesz go? Jakiś zawodnik z pola z pewnością jakimś cudem to obroni i pójdzie groźny kontratak. Wiąże się to z tym, że Amerykanie zawsze mieli świetnych zawodników na pozycjach środkowego i libero. Żaden szanujący się siatkarski kibic nie powie, że nie wie kto to David Lee, Maxwell Holt, Richard Lambourne czy Erik Shoji. To absolutne gwiazdy na swoich pozycjach. Zresztą w kadrze USA każdy zawodnik potrafi grać świetnie w obronie, bez względu na to czy to środkowy, atakujący czy libero, czy ma 1,80 czy 2,05. Dobić się do pomarańczowego w meczu z USA jest niezwykle trudno. zresztą, popatrzcie dlaczego:

  • Niestandardowe ustawienia w grze. Takiego ustawienia drużyny jakie [szczególnie w ostatnich latach] proponuje trener Amerykanów nie prezentuje chyba żaden team na świecie. Siatkarze zza oceanu są jedną z nielicznych drużyn z topu, która nie gra na jednego atakującego. Bardzo często jest tak, że w czterech ustawieniach ich atakującym jest Matthew Anderson a w dwóch Aaron Russell. Związane jest to z wielką wszechstronnością amerykańskich zawodników. Najlepszym przykładem jest wspomniany wyżej Anderson, który w klubie gra na pozycji nominalnego przyjmującego, a w kadrze na pozycji atakującego i na obu jest w absolutnym topem światowym. Podobnie jest z Aaronem Russellem, który pełni rolę nominalnego przyjmującego, ale nie ma też problemu z atakiem zza linii 3 metra, z każdej strefy boiska. Zupełnym ewenementem jest za to Micah Ma'a, który potrafi grać zarówno jako przyjmujący, jak i...rozgrywający. W ustawieniach boiskowych Amerykanów zdarzały się tez takie "kwiatki" jak Dan McDonnell [nominalny środkowy] na pozycji przyjmującego czy James Shaw, który po kilku latach gry na pozycji rozgrywającego postanowił pójść w ślady Nimira Abdel Aziza i zostać atakującym. Ciekawe czy będzie to zmiana z równie dobrym skutkiem jak u Holendra?
  • Postawa na boisku i poza nim. Amerykanie od zawsze słynęli z wyjątkowego spokoju podczas meczu. Są skupieni na celu i zawsze grają do końca. Nie ulegają prowokacjom i naprawdę ciężko wyprowadzić ich z równowagi. O ile jeszcze w czasach Stanleya, Balla, Lamboune'a czy Priddy'ego zdarzały się im sprzeczki pod siatką i agresywne zachowania w stosunku do rywali, o tyle teraz nie ma tego prawie wcale. To budzi mój wielki szacunek, bo obecnie dyskusje i prowokacje pod siatką wynikają często nie tyle z przekonania o własnej krzywdzie, co z chęci wybicia z rytmu dobrze grającego rywala. Gdy zawodzą sposoby sportowe, drużyny uciekają się do sztuczek typu podważanie decyzji arbitrów, sprzeczki pod siatką z sędziami czy z rywalem. Siatkarze USA rzadko jednak [na szczęście] stosują te metody. Również w wypowiedziach pomeczowych widać klasę osobistą zawodników tej reprezentacji. Amerykańscy siatkarze nie mają problemu z pogratulowaniem przeciwnikowi wygranej oraz [co szczególnie cenię] nie szukają głupich wymówek, usprawiedliwiających swoje porażki. Wypowiedzi typu "to nie rywale wygrali tylko my przegraliśmy; gdybyśmy zagrali o 10% lepiej nie mieliby z nami co szukać" raczej z ust Amerykanów nie usłyszymy. Niektórzy mogliby wziąć przykład. 

Siatkarscy ulubieńcy

W reprezentacji USA sprzed dekady nie znalazłabym wielu zawodników, o których mogłabym powiedzieć, że ich lubię. Owszem, szanowałam Claytona Stanleya, Williama Priddy'ego, Lloya Balla czy Richarda Lambourne'a, ale równie często co podziw dla ich niesamowitych umiejętności, czułam irytację dla ich niektórych zachowań. Obecnie zaś lubię i szanuję praktycznie wszystkich graczy ich kadry. Jestem pod wrażeniem ich umiejętności, woli walki i klasy osobistej. Większość siatkarzy amerykańskich jest młodsza ode mnie, ale nie miałabym żadnego problemu z powiedzeniem im przez "Pan". Anderson, Sander, Russell, Holt, Smith, Christenson, Erik Shoji, Watten, Jaeschke, Defalco - trudno znaleźć mi zawodnika, do którego miałabym jakiekolwiek zastrzeżenia. Moi FAV of the FAV - Watten i Russell.



Niedoskonałości ekipy USA

Wiele osób czytając ten tekst może sobie pomyśleć: ci Amerykanie to coś mało wygrali jak na tak doskonałą drużynę, za jaką ją przedstawiasz. I mieliby sporo racji. Reprezentacja USA ma oczywiście swoje problemy. Ja widzę główne trzy:
  • Przyjęcie. Specyfika gry Amerykanów, oparta jest na sile ataku. Wiąże się to z tym, że ich zawodnicy są ultra-ofensywni. A takich graczy łatwo poruszyć na przyjęciu. Siatkarzem, który miewa problemy z tym elementem jest Aaron Russell, który najczęściej też stanowi główny obiekt zainteresowania serwujących rywali. Skutek tego jest przeważnie negatywny, bo swoje niedoskonałości w odbiorze nadrabia on atakiem. Bywają jednak mecze, w których dobrą zagrywką można go zdjąć z boiska, a wtedy Amerykanom gra się trudniej. Taylor Sander przyjmuje z kolei bardzo dobrze, ale i jego można poruszyć, szczególnie zagrywką typu flot. Dlatego też Amerykanie często stają do przyjęcia w czterech [pomaga Anderson], bądź też Russell/Sander są wycofywani z linii przyjęcia, a ich miejsce zajmuje Anderson.
  • Pozycja atakującego. Oczywiście, na tej pozycji znakomicie radzi sobie Matthew Anderson. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to nominalny przyjmujący, bo na tej pozycji gra w klubach. Już sam fakt, że trzeba było przestawić przyjmującego na atak, źle świadczy o nominalnych atakujących ekipy USA. A prawda jest taka, że od czasu zakończenia kariery przez Claytona Stanleya Jankesi mają na tej pozycji problem. Próbowali Murphy Troya, ale zawodnik ten nigdy nie stanowił o sile zespołu. Dostawał swoje szanse w pojedynczych meczach Ligi Światowej, ale w ważnych turniejach pełnił rolę rezerwowego. Wielką nadzieją miał być Ben Patch, ale nie potwierdził tych oczekiwań. Co z tego, że ma absolutnie fenomenalny zasięg, skoro równie często jak wbija gwoździe, strzela auty, albo dostaje bloki? Aż strach się bać co będzie jak Anderson zakończy karierę. Wtedy mają cztery możliwości: odpali [wreszcie] Patch, zaskoczy przestawiony niedawno na tę pozycję Shaw, pojawi się jakiś talent znikąd [ligi uniwersyteckiej] albo... znowu kogoś na tę pozycję przestawią.
  • Trener. Osobiście bardzo szanuję Johna Sperawa, bo jest to człowiek raczej spokojny, który nie robi szopek podczas meczu i nie jest agresywny w stosunku do zawodników, rywali, sędziów czy kibiców. To że w ostatnich latach Amerykanie staja na podium praktycznie każdej imprezy, na którą jadą, również jest wielką zasługą tego szkoleniowca. Jednak czasem zachowuje się tak, jakby sabotował swoją drużynę. Było kilka ważnych meczów, w których Amerykanie przegrali seta, dwa lub całe spotkanie, bo ich trener: albo wymyślił przedziwne ustawienie, które miało zaskoczyć rywali, ale zaskoczyło ich samych, albo nie dokonał zmian, które zmieniłyby obraz gry, albo też dokonał zmian, które nie pomogły zespołowi, a wręcz przeciwnie. Do dziś jest dla mnie niezrozumiałym dlaczego w półfinale Ligi Narodów 2018 wyszedł z ustawieniem Sander-Anderson-Patch oraz dlaczego w meczu Pucharu Świata 2019 z Brazylią nie zmienił Andersona, który raz za razem był blokowany. Zresztą przykładów niezrozumiałych decyzji amerykańskiego szkoleniowca jest więcej. 

Niedoskonałości te nie mają jednak żadnego wpływu na moją sympatię do ekipy USA. Uwielbiam ich widowiskowe akcje, team spirit oraz fakt, ze zawsze walczą do końca. Możesz ograć ich do zera, ale nigdy tak, że "zmieciesz" ich z boiska. Takich drużyn nie ma wiele, więc oglądanie ich w akcji sprawia mi tym większą przyjemność. Mam nadzieję jeszcze jeszcze nie raz cieszyć się jej wygraną. 

*      *      *

Reprezentacja USA aktualnie zajmuje 3 miejsce w rankingu światowym. Jej największe sukcesy w XXI wieku to 3 miejsce na Mistrzostwach Świata w 2018 roku, 1 miejsce na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie w 2008 roku, 1 miejsce na Pucharze Świata w 2015 roku oraz 1 miejsce w Lidze Światowej w 2008 i 2014 roku. Największe gwiazdy drużyny w ostatnich latach to Lloy Ball, Clayton Stanley, William Priddy i Matthew Anderson. W następnym roku zobaczymy Stany Zjednoczone na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz