Ostatnimi czasy, podobnie jak większość kibiców, cierpię na niedosyt siatkówki. Epidemia koronawirusa skasowała wszystkie rozgrywki i chcąc "użyć" nieco siatkarskich emocji, kibic musi sięgnąć do archiwalnych meczów w Internecie i telewizji. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło,. Dzięki temu można przypomnieć sobie wiele świetnych spotkań sprzed lat i wielu fantastycznych siatkarzy, którzy [w większości] już zakończyli kariery. Zawodników nie byle jakich, bo medalistów największych imprez i laureatów licznych nagród indywidualnych. Ich grą kibice emocjonowali się kiedyś tak samo, jak my dzisiaj grą Leona, Leala czy Ngapetha. Wielu z nich z chęcią zobaczyłabym jeszcze raz na boisku. Kim oni są? Zapraszam na subiektywny przegląd moich siatkarskich ulubieńców, którzy powiedzieli siatkówce "game over".
Dante Amaral Guimaraes Santos [BRAZYLIA]
Nie Ricardo, nie Giba ani nie Sergio a Dante Amaral był moim ulubionym siatkarzem z ekipy wielkiej Brazylii. To jedyny poza Leandro Visotto zawodnik tej drużyny, który budził moją sympatię. Mistrz Olimpijski, trzykrotny mistrz świata, dwukrotny zdobywca Pucharu Świata i Pucharu Wielkich Mistrzów, siedmiokrotny zwycięzca Ligi Światowej, najlepszy atakujący Igrzysk Olimpijskich w Atenach, Mistrzostw Świata w 2006 roku i Pucharu Świata w 2007 roku - długo by wymieniać wszystkie tytuły i indywidualne sukcesy, jakie podczas kariery przypadły w udziale przyjmującemu ekipy Canarinhos. Ale nie tylko wielkie siatkarskie umiejętności Dante budziły mój podziw. Tym, co wyróżniało go na tle jego wielkich kolegów i budziło mój wielki szacunek, była kultura boiskowa. W przeciwieństwie do swoich kolegów Dante nigdy nie pajacował i nie robił błazenady na parkiecie. Po prostu grał i robił to doskonale. Nigdy nie widziałam w jego wykonaniu zachowania, które by mnie do niego zniechęciło. 100% kultury, klasy, profesjonalizmu i wielkich umiejętności.
Clayton Stanley [STANY ZJEDNOCZONE]
Siła razy ramię - to najlepszy sposób na opisanie gry tego legendarnego zawodnika. Zabójczo skuteczny i niezwykle widowiskowy w swojej grze. Kiedy Clayton Stanley był w formie grał tak, że można było tylko patrzeć i podziwiać, komentując jego wyczyny niezbyt oryginalnym "WOW". Mistrz Olimpijski, złoty medalista Ligi Światowej w 2008 roku, srebrny medalista Pucharu Wielkich Mistrzów w 2005 roku, zwycięzca Ligi Mistrzów w 2008 roku, MVP Ligi Mistrzów 2008 i Igrzysk Olimpijskich Pekinie - to największe sukcesy Amerykanina. Atakujący reprezentacji USA nie raz zdobywał nagrody dla najlepiej serwującego, atakującego i punktującego zawodnika na imprezach, w których brał udział. Z perspektywy czasu można odnieść wrażenie, że powinien był wygrać o wiele więcej. Postawię śmiałą tezę, że gdyby grał w obecnej reprezentacji USA nie mieliby oni sobie równych na świecie, a sam Stanley mógłby pochwalić się kolekcją tytułów podobną do Dante.
Ivan Miljković [SERBIA]
Po prostu król. Gdybym miała wymieniać najlepszego jak do tej pory siatkarza XXI wieku, bez wahania wskazałabym na Ivana Miljkovića. Był on żywym zaprzeczeniem tezy, że jeden siatkarz nie może wygrać drużynie meczu czy turnieju.Niezwykle skuteczny i efektywny zawodnik. Zawsze pewny punkt drużyny. W swojej wieloletniej karierze był czołową postacią we wszystkich klubach, w których grał i drużynie narodowej. Potwierdzeniem tego są liczne sukcesy. Miljković to Mistrz Olimpijski z Sydney, srebrny medalista mistrzostw świata 1998, brązowy medalista Pucharu Świata 2003, dwukrotny Mistrz Europy, zwycięzca Ligi Mistrzów 2002, czterokrotny zdobywca Pucharu CEV i Pucharu Challenge w 2014 roku. Zdobywał tytuły MVP Mistrzostw Europy, Ligi Światowej i Pucharu Wielkich Mistrzów; wielokrotnie wybierano go też najlepszym atakującym różnych turniejów. Naprawdę tęsknię za widokiem tego zawodnika na boisku i myślę, że Serbowie też. Czasami trochę szalony, ale zawsze niezwykle sympatyczny.
Stephane Antiga [FRANCJA]
Inteligencja, technika, spryt - tymi cechami na boisku zachwycał mnie zawsze Stephane Antiga. Może jego osiągnięcia, jako zawodnika nie są imponujące, ale pokazują, że był on siatkarzem przez duże S. Brązowy medalista mistrzostw świata 2002, dwukrotny wicemistrz Europy, srebrny medalista Ligi Światowej 2006, MVP Ligi Mistrzów 2001, najlepszy przyjmujący Pucharu CEV 2005 i mistrzostw Europy 2009 - wielu zawodników nie pogardziłoby takim dorobkiem. Przyjmujący reprezentacji Francji zawsze był wiodącą postacią w zespołach, których grał. Niezwykle sympatyczny i zawsze uśmiechnięty zawodnik jest też miło wspominany przez liczne grono kibiców.
Miguel Angel Falasca Fernandez [HISZPANIA]
Niezwykle trudno jest pisać nazwisko tego zawodnika, wiedząc że już nie ma go wśród nas. Miguel Angel Falasca według wielu miał potencjał na wielka karierę jako siatkarski trener. Ja jednak ceniłam go równie mocno jako zawodnika. Był to niezwykle kreatywny rozgrywający, który potrafił też świetnie grać w serwisie i obronie. Tym, co wyróżniało go na tle innych rozgrywających, była umiejętność kreowania na boisku lidera, którego nikt się nie spodziewał. Chyba nie do końca rozumiał pojęcie, że ktoś "nie umie atakować" i nawet z typowo defensywnego zawodnika potrafił zrobić lidera w ofensywie i bohatera meczu. Największym sukcesem rozgrywającego reprezentacji Hiszpanii było mistrzostwo Europy w 2007 roku, kiedy to wraz kolegami pokonał Rosję przed ich publicznością. Falasca był też wybierany najlepszym rozgrywającym Pucharu Świata 2007 oraz Ligi Europejskiej w 2009 roku.
Kiedy zaczynałam swoją przygodę z siatkówką, reprezentacja USA nie należała do grona moich faworytów. Nazwiska takie jak Clayton Stanley czy Lloy Ball owszem, robiły wrażenie, ale ich
postawa na boisku już niekoniecznie. Ponadto zachowanie niektórych zawodników pozostawiało wiele do życzenia. Jednak zmiana pokoleniowa wiele zmieniła, nie tylko w grze tej drużyny. Z każdym rokiem wzrastała moja sympatia do ekipy zza oceanu i dziś zaliczam ją do swoich ulubionych. Imponuję mi nie tylko świetną grą, ale też zachowaniem na boisku i poza nim.
Moje pierwsze skojarzenie z siatkarską reprezentacją USA to William Priddy, Richard Lambourne, David Lee oraz [wymienieni wyżej] Clayton Stanley i Lloy Ball. Nazwiska zacne, ale ich gra nie zawsze taka była. Amerykanie w tym okresie znani byli z tego, że w klubach grają słabiej niż w reprezentacji, co nie budziło większej sympatii. Zresztą, styl ich gry w kadrze, zwany popularnie "siła razy ramię" również przynosił przeróżne efekty. Kiedy mieli swój "dzień", potrafili rozbić rywala zagrywką i atakiem [zwłaszcza Stanley] i nikt nie był w stanie im się przeciwstawić. Ale kiedy nie mieli, popełniali błąd za błędem i nie potrafili zrobić nic, aby to zmienić. Czasami odnosiło się wrażenie, że sam pomysł wykonania kiwki czy flota jest dla Amerykanów obraźliwy, bo takie akcje można było na palcach jednej ręki policzyć. Ich gra [przynajmniej mnie] nie porywała. Balla i spółkę miałam za dobry zespół, ale z małą szansą na wygranie czegoś poważnego. Ponadtoraziło mnie zachowanie niektórych zawodników; zwłaszcza Williama Priddyego i Richarda Lambourne'a których uważałam za graczy nie mających szacunku do rywala.
I wtedy pojawił się rok 2008. Jakimś cudem gra amerykańskiego zespołu "zaskoczyła". Do dzisiaj nie wiem jak to się stało, ale nagle wszyscy ówcześni zawodnicy amerykańscy ustabilizowali swoją formę na topowym poziomie. W rozgrywkach Ligi ŚwiatowejAmerykanie wygrali swoją grupę, a w rozgrywanym w Rio de Janeiro turnieju finałowym sprawili sensację, odprawiając w półfinale Brazylię. Tak, tę wielką Brazylię z Gibą, Dante i Ricardo. Na ich terenie. W trzech setach. Do dziś pamiętam jakie wow zrobiła na mnie ta wygrana. "Kanarki" byli w tamtym momencie drużyną niepokonaną. Owszem, mogli przegrać jakiś pojedynczy mecz w grupie. Ale gdy przychodziło do spotkań o stawkę, nie było na nich mocnych. Porażka w tym półfinale była tak wielkim szokiem dla ekipy Bernardo Rezende, że nie byli w stanie otrząsnąć się z niej do następnego dnia i przegrali również mecz o 3 miejsce z Rosją i zakończyli turniej bez medalu. Amerykanie zaś "poszli za ciosem" i w finale ograli Serbię, zdobywając w ten sposób złote medale.
Sukces reprezentacji USA chyba nie do końca zrobił odpowiednie wrażenie na reszcie rywali. Przed Igrzyskami Olimpijskimi w Pekinie wciąż mało kto brał ich pod uwagę jako faworytów do złotego medalu. Panowało powszechne przekonanie, że kto wygrywa w roku olimpijskim Ligę Światową, na Igrzyskach sukcesu nie odnosi. Uważano też, że wygrana Amerykanów nad Brazylią Rio była w dużej mierze dziełem fartu i "nic dwa razy się nie zdarza". Tymczasem Stanley i spółka bardzo szybko pokazali wszystkim, że byli w błędzie, nie doceniając ich. W Pekinie wygrali wszystkie mecze w grupie, a w fazie pucharowej dotarli do finału, w którym spotkali się z Brazylią i znowu wygrali. To był przełomowy moment, od którego Amerykanie zaczęli być zaliczani do grona faworytów kolejnych siatkarskich imprez.
Co najbardziej lubię w grze Amerykanów
Tak jak pisałam w poście o Francuzach. W siatkówkę niby wszyscy grają tak samo, ale... Każda drużyna ma swoją specyfikę gry, która wyróżnia ją na tle innych. Czym zachwycają mnie Amerykanie, kiedy są w formie?
Siła. Ofensywne zbicia Amerykanów są ozdobą praktycznie każdego meczu, w którym grają. Siatkarze zza oceanu, kiedy są w formie, potrafią grać zagrywki, których nikt nie przyjmie i atakować tak, że nikt tego nie obroni. Ich efektowne zbicia są uwielbiane przez publiczność. Chyba żadna drużyna na świecie nie ma takiej specyfiki, że wszyscy zawodnicy umieją widowiskowo atakować i serwować. To się podoba i to robi wrażenie. Amerykanie nie kalkulują. Nawet jeśli w secie zepsują dziesięć mocnych zagrywek, kolejny ich gracz pójdzie i ręki nie wstrzyma. Podobnie jest w ataku. Zawsze "idą" mocno. Dostaną spektakularną "czapę"? Nic to, następny atak będzie równie [lub bardziej] silny. I skuteczny.
Organizacja gry blok - obrona. Siatkarze z USA potrafią tak zsynchronizować blok z obroną, że aby się przez niego skutecznie przedrzeć, trzeba naprawdę mocno się postarać i mieć trochę farta. Jeśli uderzysz w blok, jest spora szansa, że piłka wróci ci pod nogi. Miniesz go? Jakiś zawodnik z pola z pewnością jakimś cudem to obroni i pójdzie groźny kontratak. Wiąże się to z tym, że Amerykanie zawsze mieli świetnych zawodników na pozycjach środkowego i libero. Żaden szanujący się siatkarski kibic nie powie, że nie wie kto to David Lee, Maxwell Holt, Richard Lambourne czy Erik Shoji. To absolutne gwiazdy na swoich pozycjach. Zresztą w kadrze USA każdy zawodnik potrafi grać świetnie w obronie, bez względu na to czy to środkowy, atakujący czy libero, czy ma 1,80 czy 2,05. Dobić się do pomarańczowego w meczu z USA jest niezwykle trudno. zresztą, popatrzcie dlaczego:
Niestandardowe ustawienia w grze. Takiego ustawienia drużyny jakie [szczególnie w ostatnich latach] proponuje trener Amerykanów nie prezentuje chyba żaden team na świecie. Siatkarze zza oceanu są jedną z nielicznych drużyn z topu, która nie gra na jednego atakującego. Bardzo często jest tak, że w czterech ustawieniach ich atakującym jest Matthew Anderson a w dwóch Aaron Russell. Związane jest to z wielką wszechstronnością amerykańskich zawodników. Najlepszym przykładem jest wspomniany wyżej Anderson, który w klubie gra na pozycji nominalnego przyjmującego, a w kadrze na pozycji atakującego i na obu jest w absolutnym topem światowym. Podobnie jest z Aaronem Russellem, który pełni rolę nominalnego przyjmującego, ale nie ma też problemu z atakiem zza linii 3 metra, z każdej strefy boiska. Zupełnym ewenementem jest za to Micah Ma'a, który potrafi grać zarówno jako przyjmujący, jak i...rozgrywający. W ustawieniach boiskowych Amerykanów zdarzały się tez takie "kwiatki" jak Dan McDonnell [nominalny środkowy] na pozycji przyjmującego czy James Shaw, który po kilku latach gry na pozycji rozgrywającego postanowił pójść w ślady Nimira Abdel Aziza i zostać atakującym. Ciekawe czy będzie to zmiana z równie dobrym skutkiem jak u Holendra?
Postawa na boisku i poza nim. Amerykanie od zawsze słynęli z wyjątkowego spokoju podczas meczu. Są skupieni na celu i zawsze grają do końca. Nie ulegają prowokacjom i naprawdę ciężko wyprowadzić ich z równowagi. O ile jeszcze w czasach Stanleya, Balla, Lamboune'a czy Priddy'ego zdarzały się im sprzeczki pod siatką i agresywne zachowania w stosunku do rywali, o tyle teraz nie ma tego prawie wcale. To budzi mój wielki szacunek, bo obecnie dyskusje i prowokacje pod siatką wynikają często nie tyle z przekonania o własnej krzywdzie, co z chęci wybicia z rytmu dobrze grającego rywala. Gdy zawodzą sposoby sportowe, drużyny uciekają się do sztuczek typu podważanie decyzji arbitrów, sprzeczki pod siatką z sędziami czy z rywalem.Siatkarze USA rzadko jednak [na szczęście] stosują te metody. Również w wypowiedziach pomeczowych widać klasę osobistą zawodników tej reprezentacji. Amerykańscy siatkarze nie mają problemu z pogratulowaniem przeciwnikowi wygranej oraz [co szczególnie cenię] nie szukają głupich wymówek, usprawiedliwiających swoje porażki. Wypowiedzi typu "to nie rywale wygrali tylko my przegraliśmy; gdybyśmy zagrali o 10% lepiej nie mieliby z nami co szukać" raczej z ust Amerykanów nie usłyszymy. Niektórzy mogliby wziąć przykład.
Siatkarscy ulubieńcy
W reprezentacji USA sprzed dekady nie znalazłabym wielu zawodników, o których mogłabym powiedzieć, że ich lubię. Owszem, szanowałam Claytona Stanleya, Williama Priddy'ego, Lloya Balla czy Richarda Lambourne'a, ale równie często co podziw dla ich niesamowitych umiejętności, czułam irytację dla ich niektórych zachowań. Obecnie zaś lubię i szanuję praktycznie wszystkich graczy ich kadry. Jestem pod wrażeniem ich umiejętności, woli walki i klasy osobistej. Większość siatkarzy amerykańskich jest młodsza ode mnie, ale nie miałabym żadnego problemu z powiedzeniem im przez "Pan". Anderson, Sander, Russell, Holt, Smith, Christenson, Erik Shoji, Watten, Jaeschke, Defalco - trudno znaleźć mi zawodnika, do którego miałabym jakiekolwiek zastrzeżenia. Moi FAV of the FAV - Watten i Russell.
Niedoskonałości ekipy USA
Wiele osób czytając ten tekst może sobie pomyśleć: ci Amerykanie to coś mało wygrali jak na tak doskonałą drużynę, za jaką ją przedstawiasz. I mieliby sporo racji. Reprezentacja USA ma oczywiście swoje problemy. Ja widzę główne trzy:
Przyjęcie. Specyfika gry Amerykanów, oparta jest na sile ataku. Wiąże się to z tym, że ich zawodnicy są ultra-ofensywni. A takich graczy łatwo poruszyć na przyjęciu. Siatkarzem, który miewa problemy z tym elementem jest Aaron Russell, który najczęściej też stanowi główny obiekt zainteresowania serwujących rywali. Skutek tego jest przeważnie negatywny, bo swoje niedoskonałości w odbiorze nadrabia on atakiem. Bywają jednak mecze, w których dobrą zagrywką można go zdjąć z boiska, a wtedy Amerykanom gra się trudniej. Taylor Sander przyjmuje z kolei bardzo dobrze, ale i jego można poruszyć, szczególnie zagrywką typu flot. Dlatego też Amerykanie często stają do przyjęcia w czterech [pomaga Anderson], bądź też Russell/Sander są wycofywani z linii przyjęcia, a ich miejsce zajmuje Anderson.
Pozycja atakującego. Oczywiście, na tej pozycji znakomicie radzi sobie Matthew Anderson. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to nominalny przyjmujący, bo na tej pozycji gra w klubach. Już sam fakt, że trzeba było przestawić przyjmującego na atak, źle świadczy o nominalnych atakujących ekipy USA. A prawda jest taka, że od czasu zakończenia kariery przez Claytona Stanleya Jankesi mają na tej pozycji problem. Próbowali Murphy Troya, ale zawodnik ten nigdy nie stanowił o sile zespołu. Dostawał swoje szanse w pojedynczych meczach Ligi Światowej, ale w ważnych turniejach pełnił rolę rezerwowego. Wielką nadzieją miał być Ben Patch, ale nie potwierdził tych oczekiwań. Co z tego, że ma absolutnie fenomenalny zasięg, skoro równie często jak wbija gwoździe, strzela auty, albo dostaje bloki? Aż strach się bać co będzie jak Anderson zakończy karierę. Wtedy mają cztery możliwości: odpali [wreszcie] Patch, zaskoczy przestawiony niedawno na tę pozycję Shaw, pojawi się jakiś talent znikąd [ligi uniwersyteckiej] albo... znowu kogoś na tę pozycję przestawią.
Trener. Osobiście bardzo szanuję Johna Sperawa, bo jest to człowiek raczej spokojny, który nie robi szopek podczas meczu i nie jest agresywny w stosunku do zawodników, rywali, sędziów czy kibiców. To że w ostatnich latach Amerykanie staja na podium praktycznie każdej imprezy, na którą jadą, również jest wielką zasługą tego szkoleniowca. Jednak czasem zachowuje się tak, jakby sabotował swoją drużynę. Było kilka ważnych meczów, w których Amerykanie przegrali seta, dwa lub całe spotkanie, bo ich trener: albo wymyślił przedziwne ustawienie, które miało zaskoczyć rywali, ale zaskoczyło ich samych, albo nie dokonał zmian, które zmieniłyby obraz gry, albo też dokonał zmian, które nie pomogły zespołowi, a wręcz przeciwnie. Do dziś jest dla mnie niezrozumiałym dlaczego w półfinale Ligi Narodów 2018 wyszedł z ustawieniem Sander-Anderson-Patch oraz dlaczego w meczu Pucharu Świata 2019 z Brazylią nie zmienił Andersona, który raz za razem był blokowany. Zresztą przykładów niezrozumiałych decyzji amerykańskiego szkoleniowca jest więcej.
Niedoskonałości te nie mają jednak żadnego wpływu na moją sympatię do ekipy USA. Uwielbiam ich widowiskowe akcje, team spirit oraz fakt, ze zawsze walczą do końca. Możesz ograć ich do zera, ale nigdy tak, że "zmieciesz" ich z boiska. Takich drużyn nie ma wiele, więc oglądanie ich w akcji sprawia mi tym większą przyjemność. Mam nadzieję jeszcze jeszcze nie raz cieszyć się jej wygraną.
* * *
Reprezentacja USA aktualnie zajmuje 3 miejsce w rankingu światowym. Jej największe sukcesy w XXI wieku to 3 miejsce na Mistrzostwach Świata w 2018 roku, 1 miejsce na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie w 2008 roku, 1 miejsce na Pucharze Świata w 2015 roku oraz 1 miejsce w Lidze Światowej w 2008 i 2014 roku. Największe gwiazdy drużyny w ostatnich latach to Lloy Ball, Clayton Stanley, William Priddy i Matthew Anderson. W następnym roku zobaczymy Stany Zjednoczone na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio.
Wszyscy, którzy mnie znają, wiedzą że siatkarska reprezentacja Francji od lat jest jedną z moich ulubionych drużyn. Moja miłość do tej ekipy trwa od dobrych 15 lat i na zmianę się nie zanosi. To jeden z nielicznych zespołów, których styl gry mnie porywa. Fantastyczne parady obronne, inteligentne ataki i walka do końca - gdy Trójkolorowi są w formie, tak właśnie wygląda ich gra. Poza tym Francja jest drużyną, która zawsze potrafi mieć w swoich szeregach jakiegoś artystę siatkówki; człowieka, który potrafi wykonać tak niemożliwą akcję, że przysłowiowa kopara opada. Ale po kolei.
Moje trzy skojarzenia z reprezentacją Francji:
Mistrzostwa Świata w Japonii 2006 rok. Mecz Francja - Brazylia. Do dziś mam przed oczyma ten widok, kiedy Antiga, Granvorka, Vadeleux i Samica ograli w czterech setach wielką ekipę Canarinhos, z Ricardo, Dante i Gibą w składzie. Mało kto był w tym czasie w stanie ograć Brazylię i to jeszcze na wielkiej imprezie. Tymczasem w tym meczu niepokonana konstelacja gwiazd światowej siatkówki była bezradna wobec fantastycznie grających siatkarzy znad Sekwany. Co dało im wtedy wygraną? To, z czego słyną i teraz - fantastyczna gra w obronie i inteligentne ataki. Od drugiego seta Brazylia nie mogła ich zatrzymać. I do końca meczu jej się to nie udało.
Mistrzostwa Europy 2009 rok. Półfinał Francja - Rosja. W piątym secie Rosjanie prowadzą 13:9. Normalnie przy takim wyniku jest już po meczu. Jednak w tym momencie Trójkolorowi uruchamiają świetną zagrywkę, kapitalne obrony i inteligentne ataki. Efekt? 17:15 dla Francji i to ona gra w finale, a Rosjanie jadą do domu.
2015 rok. Fenomenalny rok francuskiej siatkówki. Nigdy przedtem, ani nigdy potem nie grali tak dobrze. Nie mieli sobie równych, ani w Lidze Światowej, ani w Mistrzostwach Europy. W tych ostatnich zdobyli tytuł, nie przegrywając ani jednego meczu w turnieju. To jest coś.
Co najbardziej lubię w grze Francuzów?
Niby w siatkówkę wszystkie zespoły grają tak samo. Ale nie do końca. Każda drużyna ma swoją specyfikę gry, coś co wyróżnia ją na tle innych. I kiedy wszyscy jej zawodnicy są w formie i grają "swoje", ten styl zachwyca. Nie inaczej jest z reprezentacją Francji. Co jest szczególnego w ich grze?
Obrona. Potrafią "wyciągać" naprawdę ekstremalnie trudne piłki, z których potem potrafią zrobić "coś" na korzyść swojego zespołu. Duża w tym zasługa ich libero - jakimś cudownym trafem zawsze są oni absolutnym topem światowym. Hubert Henno, Jenia Grebennikov - każdy kibic siatkówki powie, że to wielkie gwiazdy na swojej pozycji. A przecież i Jean Francois Exigi do ułomków zaliczyć nie można. Zresztą, również ich przyjmujący potrafią grać świetnie w tym elemencie. Kiedyś Antiga i Samica, dziś Ngapeth, Tillie czy Lyneel - nie raz wybronili oni coś niesamowitego. W mojej opinii to od lat jedna z najlepiej i najbardziej widowiskowo grających drużyn w tym elemencie.
Wyszkolenie techniczne. Kolejna rzecz w grze francuskiej ekipy, która robi na mnie wrażenie. Widać je nie tylko w grze w obronie, ale też w zagrywce i ataku. Francuzi mają szeroki repertuar kiwek i plasów, którymi [naprzemian z mocnymi uderzeniami] potrafią rozmontować grę obronną każdego rywala. Niekwestionowanym królem w tym elemencie był dla mnie Stephane Antiga. Starsi stażem kibice doskonale pamiętają, co on i Guillaume Samica potrafili zrobić na siatce czy za linią 9 metra. Nie było dla nich piłki, z której nie byliby w stanie coś wymyślić. Dzisiaj też mają godnych następców. Kevin Tillie czy Julien Lyneel nie raz zaskakiwali kibiców inteligentnymi zagraniami. Do tego Earvin Ngapeth - prawdziwy siatkarski magik, który [w formie] potrafi skończyć absolutnie każdą piłkę. Jego skuteczne uderzenia blok - aut, tyłem do siatki już nie raz zachwycały publiczność. Jest na co patrzeć i co podziwiać
Poza kapitalną organizacją gry na boisku, zawsze podobał mi się u Francuzów ich sposób zachowania. zarówno na boisku, jak i poza nim. Francuzi potrafią fajnie się cieszyć po wygranych akcjach. Ich sposób okazywania radości nie sprawia na mnie wrażenia przesadzonego. Nie jest też prowokacyjny w kierunku rywali, co osobiście bardzo sobie cenię. Widać, że zawodnicy [w większości] się lubią i gra ze sobą sprawia im przyjemność. Również poza boiskiem trudno im coś zarzucić, bo są uśmiechnięci i trzymają się ich żarty. Klasę słychać również w ich wypowiedziach pomeczowych i wywiadach, których udzielają.
Siatkarscy ulubieńcy
Kiedy najłatwiej kibicować drużynie? Kiedy grają w niej twoi ulubieńcy. W kadrze Francji zawsze gra jakiś zawodnik, którego lubię i szanuję. Trudno mi było nie trzymać kciuków za tę drużynę, kiedy na boisku pojawiali się Stephane Antiga, Guillaume Samica czy Jean Francois Exiga. Ich siatkarskie umiejętności, charyzma i ekspresja sprawiały, że zawsze z przyjemnością obserwowałam mecze Trójkolorowych. Kiedy wszyscy trzej panowie zakończyli przygodę z reprezentacją w ich miejsce pojawili się Ben Toniutti, Julien Lyneel, Jenia Grebennikov i Antoine Brizard. Dwaj ostatni to aktualnie top of the top moich siatkarskich faworytów. Ostatnimi czasy dużą moją sympatię ma również Jean Patry, którego osoba oraz prezentowane umiejętności coraz bardziej do mnie przemawiają.
Niedoskonałości reprezentacji Francji
Francja wciąż jest jedną z topowych drużyn świata. Nie oznacza to jednak, że nie ma swoich wad, niedoskonałości, słabości. Nie można ich nie dostrzegać, nawet będąc fanem zespołu. Zresztą widać to także po wynikach. Po kapitalnym w wykonaniu Trójkolorowych roku 2015, potem spuścili oni z tonu. Niby wygrali Ligę Światową w 2017 roku i zdobyli srebro Ligi Narodów 2018, ale nie są to jakieś prestiżowe rozgrywki. Na IO w Rio nie wyszli z grupy. Nie znaleźli się też w strefie medalowej ME 2017 i MŚ 2018. Czwarte miejsce na ME 2019 też nie można uznać za zbyt satysfakcjonujące. Mam wrażenie, że ostatnimi czasy ich problemy uwidaczniają się coraz bardziej i za niedługo mogą stanowić poważną przeszkodę w zdobywaniu kolejnych sukcesów. Moim zdaniem są ich trzy:
Earvin Ngapeth. To fantastyczny siatkarz, ale jego zachowanie pozostawia dużo do życzenia. Nie raz wszedł w konflikt z prawem, co jest rzeczą dość rzadką w tym środowisku, zwłaszcza jeśli dzieje się wielokrotnie. Jazda pod wpływem alkoholu, pobicie kontrolera biletów, molestowanie seksualne - tego typu zachowania wręcz nie przystoją zawodnikowi tej klasy. "Jestem bardziej znany z tego co nabroiłem niż moich osiągnięć boiskowych" - powiedział kiedyś w wywiadzie Ngapeth. Szczere i przykre, bo kto jak kto, ale on na pewno zasługuje na to, aby być kojarzonym przez pryzmat swoich wielkich boiskowych umiejętności. Szkoda jednak, że nie robi nic, aby to zmienić. Trudny charakter Earvina daje się też we znaki jego kolegom i sztabowi szkoleniowemu. Po Mistrzostwach Europy w 2019 roku głośno było o jego spięciu ze Stephenem Boyer. Musiało być grubo, bo atakujący odmówił przyjazdu na zgrupowanie przed turniejem kwalifikacyjnym w Berlinie i gry z Ngapethem. Na szczęście dla Francuzów, zawody te zakończyły się dla nich pomyślnie. Ale co, jeśli w wyniku kolejnego takiego konfliktu jego ekipa polegnie w ważnym turnieju? Z całą pewnością Earvinowi nic się nie stanie, bo chyba nie ma we Francji trenera, który odważyłby się wyrzucić go z kadry. Pytanie tylko, czy Earvin będzie miał z kim w niej grać?
Niższy wzrost ich skrzydłowych. Ngapeth - 194 cm, Kevin Tillie - 198, Julien Lyneel - 192, Trevor Clevenot - 198, Yacine Louati - 198. W dzisiejszej siatkówce, idącej w stronę siły fizycznej, brak ponad dwumetrowego zawodnika na skrzydle jest problemem. Widać to w meczach, w których Trójkolorowi mają problem z przyjęciem. Technika, owszem, jest ważna, ale czasem trzeba po prostu "przyłożyć". A tego Francji brakuje, szczególnie w kontratakach z "pola". Dlatego [w mojej opinii] to właśnie skrzydłowi są przyczyną tego, iż mimo posiadania Toniuttiego, Ngapetha i Grebennikova [przez wielu uważanych za najlepszych na swoich pozycjach na świecie], Trójkolorowi nie potrafią wygrać niczego wielkiego na ważnej imprezie w ostatnich latach. Po prostu, dobrze ustawiony podwójny czy potrójny blok często jest dla ich przyjmujących zaporą nie do przejścia. Nawet Toniutti nie rozegra ci przecież wszystkiego na pojedynczy blok. Do tego dochodzi problem numer trzy czyli...
Brak pewnego atakującego. Francuzi mają problem na tej pozycji od czasu zakończenia kariery przez Frantza Granvorkę. Przez wiele lat pozycję tę okupował Antonin Rouzier. Był to jednak zawodnik chimeryczny. Jego gra potrafiła się diametralnie zmieniać na przestrzeni meczu i nigdy nie można było być pewnym jego dyspozycji. Potrafił grać fenomenalnie, aby za moment robić błąd za błędem. Jednak to jego osoba mocno przyczyniła się do największych sukcesów francuskiej siatkówki. Po zakończeniu przez niego kariery Les Bleus próbowali na tej pozycji Stephena Boyer. Jest to jednak zawodnik o podobnej charakterystyce gry do Rouzier - potrafi zagrać fantastyczny mecz, a w kolejnym grać bardzo słabo. Jest tak samo prawdopodobny fakt, że bez bloku wbije "gwoździa", jak i tego, że strzeli trzy metry w aut. Dodatkowo zawodnik ma nieszczęście znajdować się w konflikcie z Ngapethem i dopóki się nie pogodzą, w kadrze prawdopodobnie nie zagra. Ale jest też światełko w tunelu - Jean Patry. MVP turnieju kwalifikacyjnego do IO w Berlinie grał fantastycznie nie tylko w tych zawodach, ale i podczas całego sezonu ligowego. Jeśli w tym utrzyma podobną dyspozycję, to może wreszcie Francuzi będą mieć atakującego z prawdziwego zdarzenia?
Mimo tych wszystkich "ale" i tak lubię kibicować Francuzom i wątpię, aby to się zmieniło. Ich gra wciąż bardzo do mnie przemawia i robi na mnie wrażenie. Ich ostatnia wygrana - na turnieju kwalifikacyjnym w Berlinie sprawiła mi naprawdę wielką frajdę. Mocno trzymałam za nich kciuki w każdym meczu tego turnieju i zapewne tak samo będzie na IO w Tokio, za rok. To naprawdę fajna ekipa, której wygrana jeszcze nie raz sprawi mi przyjemność. Mam nadzieję jeszcze nie raz zakrzyknąć "Allez les Bleus", więc Earvin, Stephen - nie zepsujcie tego ;)
* * *
Reprezentacja Trójkolorowych aktualnie zajmuje 6 miejsce w rankingu światowym. Jej największe sukcesy to 3 miejsce na Mistrzostwach Świata w 2002 roku, 1 miejsce na Mistrzostwach Europy w 2015 roku oraz 1 miejsce w Lidze Światowej w 2015 i 2017 roku. Największe gwiazdy drużyny w ostatnich latach to Stephane Antiga, Hubert Henno, Earvin Ngapeth i Jenia Grebennikov. W następnym roku zobaczymy Francję na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio.