poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Mamy bilety do Italii, mamy pierwszą szóstkę!

Mieli wywalczyć przepustki na przyszłoroczny światowy czempionat w Italii. Plan wykonali ponad miarę, bo wygrali swoją grupę eliminacyjną i uczynili to w wyśmienitym stylu tracąc w całym turnieju ledwie jednego seta. Gra prezentowana przez nasz zespół była skuteczna i widowiskowa. Szóstka, którą dwa pierwsze mecze rozpoczynał polski zespół była ze sobą świetnie zgrana - nie było już sytuacji, takich jak podczas Ligi Światowej, że piłka leci w boisko, a nikt się do niej nie ruszy. Turniej wykreował też liderów naszej kadry, którymi okazali się: Paweł Zagumny, Bartosz Kurek i .... Michał Bąkiewicz.

Przed turniejem miałam obawy. Nie żebym nie wierzyła w umiejętności naszych chłopaków, ale to jest sport i wiele zdarzyć się może. Tym bardziej drużynie, która straciła połowę swego pierwszego składu i swą siłę musiała opierać na zawodnikach będących dotychczas na drugim planie. Cieszę się bardzo, że moje obawy się nie sprawdziły i że nasi reprezentanci grali naprawdę dobrze.

To był turniej powrotów. Pierwszy wracający, Paweł Zagumny, pokazał wszystkim że kadra z nim i kadra bez niego, to dwie zupełnie różne drużyny. Nowy kapitan reprezentacji popisał się znakomitym rozegraniem i ułatwiał swoim kolegom na ataku pracę jak mógł. Nasza gra była o wiele ciekawsza - pojawiły się różne rodzaje krótkich - klasyczna, przesunięta, z tyłu, wrzucona - to była rozkosz dla oczu dla każdego kibica, spragnionego takich akcji po Lidze Światowej. Poza tym Guma pokazał swoje umiejętności w obronie, zagrywce i bloku. Wygląda na to, że nasz zespół z nim to o klasę lepsza drużyna. Cieszę się, że Paweł w niej jest i oby jak najdłużej pozostał.

Drugi z wielkich powracających, nasz libero, Piotr Gacek, również pokazał się z dobrej strony. Zaliczył wiele kapitalnych obron i trzymał nam przyjecie. No i wreszcie nie było nieporozumień pomiędzy libero a innymi przyjmującymi, co było częstym widokiem podczas Ligi Światowej. Myślę, że Piotrek swego miejsca w składzie na ME może być pewny.

Trzeci wracający to Daniel Pliński. On tez zaliczył bardzo dobry turniej. Pokazał kilka różnych form ataku na środku, dobrze tez grał w bloku. Troszeczkę słabszy na serwisie, ale do ME jeszcze trochę czasu jest i Daniel na pewno zagrywkę poprawi. Miejsce w szóstce ma pewne.

Nieco inny powrót zaliczył Paweł Woicki. Nasz drugi rozgrywający miał kiepski sezon ligowy, a w Lidze Światowej przegrał rywalizacje z Grzegorzem Łomaczem. Kiedy Daniel Castellani włączył go do składu na kwalifikacje wielu zastanawiał się po co to zrobił. Wczoraj jednak okazało się, że decyzja naszego szkoleniowca była właściwa. Paweł zagrał całe spotkanie z Francją i zrobił to tak dobrze, że został MVP. Oby było to stałe przebudzenie tego zawodnika, bo w takiej dyspozycji będzie nam bardzo potrzebny.

Zawodnikiem, który zrobił wielka furorę podczas gdyńskich kwalifikacji był Bartosz Kurek. Podczas wszystkich meczów jego skuteczność ataku nie była niższa niż 50%. Prawdziwą klasę pokazał podczas meczu ze Słowacją, gdzie skończył 19 na 29 ataków. Jego zbicia są bardzo widowiskowe i podobały się publiczności, która po meczu skandowała imię i nazwisko Bartka domagając się dla niego nagrody MVP. Poza atakiem Bartek pokazał się w serwisie - jak trafił mocno to nie było co zbierać. W pozostałych elementach też zaprezentował się więcej niż przyzwoicie.

I na koniec ostatni bohater - Michał Bąkiewicz. Tym razem wyszedł z cienia i znów pokazał swoja wielka klasę. W piątek znakomicie zagrał w ataku i zagrywce, zdobywając nagrodę MVP. W sobotę znów był królem - tym razem defensywy. Przyjął aż 41 zagrywek nie myląc się ani razu; ponadto zrobił swoje w zagrywce, obronie i ataku. Równie dobrze spisał się w niedzielę. Choć zagrał tylko jednego seta, zdobył aż cztery punkty, o dwa mniej niż zawodnicy, którzy zagrali dwa sety - Michał Ruciak i Bartosz Kurek. Wygląda na to, że Pan Drzyzga powinien ogłosić żałobę, bo jego teoria jakoby Michał się do gry w szóstce nie nadawał, właśnie wzięła w łeb, z czego się bardzo cieszę.

Zresztą niemal wszyscy zawodnicy naszej drużyny zaprezentowali się dobrze. Pewnym punktem na środku był Marcin Możdżonek, który dodatkowo straszył swą kąśliwą zagrywką. Świetnie grał też Kuba Jarosz, zwłaszcza w niedzielę, kiedy niemal wszystkie ataki skończył, a i w sobotę dał świetną zmianę. Z dobrej strony pokazali się też Michał Ruciak i Zbigniew Bartman, którzy pokazali, że mogą wnieść wiele do naszej drużyny.

Są jednak rzeczy, które martwią. Pierwsza z nich to słaba dyspozycja atakującego Piotra Gruszki. Piotrek miał kłopot ze skutecznymi atakami już w meczu ze Słowenią. W meczu ze Słowacją też nie było lepiej, a dodatkowo ujawniła się wada Gruchy - deptanie linii trzeciego metra. Mam nadzieje, że Piotrek dojdzie do formy, bo jeśli na ME zagra tak jak w kalifikacjach w Gdyni to będzie kiepsko. Drugie co mnie martwi to Bartosz Kurek. Bartek co prawda zagrał świetny turniej, błysnął zwłaszcza w meczu ze Słowacją. Jednak w tym meczu był on niemal całkowicie wyłączony z przyjęcia w naszym zespole - przyjął ledwie pięć zagrywek, co w porównaniu do 41 przyjętych przez Bąkiewicza i 20 przez Gacka prezentuje się bardzo mizernie (i w tym miejscu śmieszne wydaja się zachwyty polsatowskich komentatorów nad "świetnym 67% perfekcyjnym przyjęciem", skoro w jego skład wchodzą ledwie 3 w punkt przyjęte zagrywki). Bartek mógł się wiec skoncentrować jedynie na ataku, nie dziwi wiec osiągnięty przez niego wynik w tym elemencie. W niedzielę, kiedy Francuzi serwowali na niego, jego dorobek punktowy był już o wiele słabszy, a i najście do ataku wolniejsze. Dodatkowo Bartek wciąż ma tendencję do ścigania piłki co często się za ciekawie kończy, zwłaszcza kiedy jest ona na równym dwu lub trójbloku. Dlatego też uważam, że Bartek w sobotę powinien złożyć pomeczowe podziękowania dla trenera Słowaków Zaniniego za to, że nie polecił swym zawodnikom na niego serwować, bo gdyby taktyka Słowaków byłą inna, być może Bartkowi nie byłoby tak łatwo.

Na koniec chciałabym złożyć wyrazy wielkiego szacunku dla zawodnika, który w kadrze w tych eliminacjach nie grał, ale i tak błysnął wielka klasą. Mowa oczywiście o Sebastianie Świderskim, który przyjechał do Gdyni z nogą w gipsie, aby w najważniejszym meczu na żywo dopingować swoich kolegów. W tym celu tłukł się autem przez blisko pół Polski, co jest niewygodne dla zdrowego człowieka, a co dopiero mówić o takim ledwo po operacji. A przecież Sebastian mógł się wygodnie rozłożyć w domu i kibicować Polakom przed telewizorem. Jednak tego nie zrobił i pokazał, że czuje łączność z zespołem narodowym. Dlatego tez chylę przed Sebastianem nisko głowę, życząc mu szybkiego powrotu do zdrowia. Mam nadzieje, że za rok nasza kadra z Sebastianem w składzie sięgnie po medal mistrzostw świata, czego sobie, naszym chłopakom i "Świdrowi" z całego serca życzę. Szkoda że inni nasi "gwiazdorzy" nie mają klasy Sebastiana, ale na to nikt nic nie poradzi.

Sebastian z kolegami po meczu ze Słowacją

Dziękuję naszym chłopakom za świetny turniej i gratuję awansu. To jednak nie koniec emocji związanych z występami naszej męskiej reprezentacji. Już w czwartek rozpoczyna się Memoriał Huberta Wagnera. Oby na tle tak mocnych zespołów jak Serbia, Hiszpania czy Włochy nasi zaprezentowali się równie dobrze jak w Gdyni.

1 komentarz:

  1. powiem że taki układ pół młodości pół starości że tak ujmę :d bardzo mi przypadł do gustu bo i poziom gry bardzo dobry. A o do Michała liczę, że to co pokazał zamknie buzie wszystkim tym, którzy sceptycznie podchodzili do jego gry. DLa mnie to jest "gwiazda"( jeśli chodzi o umiejętności) a nie jakiś Winiarski.

    OdpowiedzUsuń