poniedziałek, 19 września 2011

Wielki come back "Ziomka"

Jego kariera w reprezentacji Polski pełna jest wzlotów i upadków. Łukasz Żygadło, rozgrywający ekipy biało - czerwonych poznał smak bycia na szczycie i gorycz bycia odrzuconym. Na własnej skórze przekonał się też, ze łaska kibiców na przysłowiowym pstrym koniu jeździ. Dziś, wraz z reprezentacją Polski, powrócił w glorii bohatera i nikt już nie podważa zasadności decyzji o jego powołaniu. Oto krótka historia kariery reprezentacyjnej Łukasza Żygadło - zawodnika na którego Polska zawsze może liczyć.

O Łukaszu zrobiło się głośno w sierpniu 2005 roku. wtedy to okazało się że w wyniku kontuzji Pawła Zagumnego to właśnie Żygadło będzie prowadził grę naszej reprezentacji na mistrzostwach Europy. Jego nazwisko nie mówiło wówczas wiele szerszej grupie kibiców. W tamtym okresie czasu rolę etatowych reprezentacyjnych rozgrywających pełnili Paweł Zagumny i Andrzej Stelmach. Łukasz zaś grał już wtedy poza granicami kraju i mało kto wiedział, jaki poziom reprezentuje. Jednak Raul Lozano nie miał wątpliwości i postawił właśnie na niego, co okazało się decyzją słuszną. Żygadło zagrał dobry turniej i nie można było mieć do niego pretensji o wynik jaki nasza kadra osiągnęła na tym turnieju (5 miejsce). Od tego momentu na dobre zaczęła sie jego kariera w reprezentacji. Raul Lozano, ówczesny selekcjoner biało - czerwonych, doceniał zawodników, którzy go nie zawiedli, na których mógł zawsze liczyć. To tzw przywiązanie do nazwisk, wypominali mu często jego oponenci. Jednak cecha ta dała Łukaszowi stałe miejsce w kadrze w następnym sezonie reprezentacyjnym. I kiedy Lozano wybierał skład na mistrzostwa świata 2006, nie miał żadnych wątpliwości, ze na liście szczęśliwców lecących do Japonii należy umieścić nazwisko Żygadło. I Łukasz ponownie go nie zawiódł. Wprawdzie grał mało, ale kiedy pojawiał się na boisku, nie można było mieć zastrzeżeń do jego gry. Wywalczone wówczas wicemistrzostwo świata utwierdziło trenera Lozano w przekonaniu, że jego koncepcja opierania kadry na sprawdzonych zawodnikach jest słuszna. Dlatego też i w sezonie 2007 powołał do kadry wszystkich srebrnych medalistów mistrzostw świata. I choć przez większość sezonu ta decyzja znowu się sprawdziła, to w najważniejszym turnieju sezonu niespodziewanie wszystko się zawaliło. Na mistrzostwach Europy w Moskwie zagraliśmy żenująco słabo i zajęliśmy dopiero 11 miejsce. To zmusiło Raula Lozano to przemyślenia słuszności swojej koncepcji powoływania zawodników.

Od tego momentu Łukasz nie wziął udziału w ani jednym dużym i ważnym turnieju. Raul Lozano nie widział go już w składzie na Igrzyska Olimpijskie w Pekinie (zabrał grającego wtedy sezon życia Pawła Woickiego), a Danielowi Castellaniemu nie pasował on w ogóle do koncepcji bo podczas swojej pracy z kadrą wyżej od Łukasza stawiał Pawła Woickiego i Grzegorza Łomacza. Dopiero obecny selekcjoner naszej reprezentacji, Andrea Anastasi ponownie mocno postawił na Łukasza. I jak widać była to dobra decyzja.

Łukasz Żygadło to ciekawa postać polskiej siatkówki. Zawsze mówi co myśli, a to co mówi nie zawsze bywa dobrze odbierane. Część kibiców i trenerów często odbiera jego słowa za przejaw pychy i zarozumialstwa. Tymczasem Łukasz jest przykładem człowieka, który zdaje się długo nie chować urazy. Przekonał się o tym Raul Lozano w 2008 roku. Choć nie zabrał on Łukasza na igrzyska do Pekinu, ten nie odmówił przyjazdu na zgrupowanie przed barażowymi meczami do ME 2009 z Belgią i ... uratował nam skórę. To jego wejście w pierwszym meczu barażowym dało nam wygraną. Wygraną, która zadecydowała o awansie na ME 2009 - te, na których zdobyliśmy historyczne złoto. Podobnie miała się sprawa z Danielem Castellanim. Argentyńczyk w swoim pierwszym sezonie pracy z naszą kadrą nie widział w niej miejsca dla Łukasza. W następnym sezonie jednak zaprosił go na zgrupowanie (głównie pod naciskiem opinii publicznej, która domagała się powołania najlepszego rozgrywającego finałowego turnieju Ligi Mistrzów), a Łukasz z zaproszenia skorzystał i szybko tego pożałował. Okazało się bowiem, ze Castellani wcale nie ma zamiaru dać Łukaszowi szansy walki o miejsce w 12. Rozżalony Żygadło skomentował tę sytuację w mediach, co przyczyniło się do wyrzucenia go z kadry i (nie)sławnej już "afery oświadczeniowej". Łukasz wyjechał wówczas z Polski, ale zapowiedział, że gdy tylko będzie potrzebny kadrze, zawsze stawi się na zgrupowaniu. I słowa dotrzymał. W tym sezonie Żygadło nie miał oporu przed przyjazdem na zgrupowanie i podaniem ręki kolegom, którzy rok temu publicznie nazwali go kłamcą. I znowu stanął na wysokości zadania, mimo iż kibice i eksperci często nie zostawiali na min suchej nitki. Wytrzymał psychicznie krytykę i z kadrą został do końca. Na tegorocznych ME zagrał świetnie, a tego co wyczyniał na rozegraniu w meczu z Rosją nie powstydziłby się nawet sam Paweł Zagumny. Wrócił do Polski brązem, teraz jest bohaterem i znów jest na szczycie. Po raz drugi. Ale na jak długo?

Łukasz Żygadło ma problem bo jego stosunek do reprezentacji jest niezmienny. Jaki? Aby poznać odpowiedź na to pytanie wystarczy sięgnąć do jednego z zeszłorocznych wywiadów Żygadły dla Przeglądu Sportowego: -Występy w barwach narodowych to dla mnie wielkie wyróżnienie i radość. Reprezentacja Polski jest dla mnie bardzo ważna. Nigdy się nie obijałem, zawsze stawiałem się na wezwanie trenerów kadry, choć zwykle byłem tylko zmiennikiem (...) Zawsze byłem i nadal jestem gotowy do grania w reprezentacji. Chcę, żeby Polska wygrywała i zdobywała medale i jeżeli mogę w tym pomóc, zawsze będę gotowy - powiedział wtedy Łukasz. Dlaczego jest to problem? Ponieważ - i to mówię z ciężkim sercem sercem - większość kibiców nie szanuje zawodników zawsze dyspozycyjnych, zwłaszcza jeśli - tak jak Łukasz - są to zawodnicy drugoplanowi. Doskonale obrazuje to sytuację Żygadły w tym sezonie. Chociaż bez szemrania zjawił się na zgrupowaniu, nie mógł liczyć na wiele głosów sympatii. Mało kto rozumiał, ze Łukasz po dwuletnim rozbracie z kadrą potrzebuje czasu, aby zgrać się z zawodnikami, tym bardziej, że z większością z nich nie miał on nigdy okazji grać. Musiał wysłuchać wiele przykrych i niesprawiedliwych słów. Ale tak już mają "zapchajdziury" - nikt się specjalnie nie przejmuje, bo przecież i tak się nie obrażą i znów przyjadą. Nie to co..... (niech tu każdy dokończy sobie sam).

Wszyscy doskonale wiedzą, ze siłą gry Łukasza nie jest niesamowita finezja, ale dokładność i powtarzalność. W tym sezonie pokazał on, że jeśli się na niego postawi, potrafi nie zawieść i zagrać naprawdę fajną siatkówkę. Dlatego też ten zawodnik zasługuje na uznanie i pochwałę. Bo na szacunek zasłużył sobie już tym, że na reprezentację nigdy się nie obraził, nawet jeśli nie było mu po drodze z kolejnymi jej selekcjonerami. Zawsze jest na każde wezwanie, w trudnej sytuacji można na niego liczyć. Jeśli dodać do tego jego kulturę w obyciu z mediami i charytatywną działalność pozasiatkarską (ciekawe ile osób wie, że Łukasz jest ambasadorem fundacji Iskierka, wspierającej dzieci chore na nowotwory?) to dojedziemy do wniosku, że człowiekowi takiemu jak on śmiało można powiedzieć - CHAPEU BAS.

Oby kibice pamiętali o tym dłużej niż przez tydzień.