piątek, 1 października 2010

Bye, bye medalu czyli nie wszystkie drogi prowadzą do Rzymu

A miało być tak pięknie. Polska na boiska słonecznej Italii jechała jako faworyt do medalu. Jechała jako aktualny mistrz Europy, obrońca tytułu siatkarskiego wicemistrza globu. Dziś już wiemy, że rola faworyta przerosła naszych siatkarzy. Dla biało - czerwonych mundial już się zakończył. Wracami pokonani i chyba trochę upokorzeni. Trudno bowiem uznać satysfakcjonującym miejsce ... 13!!!

Mundial rozpoczęliśmy znakomicie. Pokonaliśmy Kanadyjczyków, Niemców i Serbów, wygraliśmy swoją grupę. Cóż jednak z tego, skoro w decydujących meczach polegliśmy z Brazylią i Bułgarią. Można oczywiście zwalać winę na niesprawiedliwy i absurdalny regulamin, słabsze dni, brak formy części zawodników i inne okoliczności. To byłoby usprawiedliwieniem, gdyby nasi siatkarze walczyli na boisku. Oni tymczasem sprawiali wrażenie jakby w ogóle nie miało dla nich znaczenia, że właśnie odpadają z turnieju. Na ich twarzach nie widziałam zaciętości, woli walki, przysłowiowego "gryzienia parkietu" o każdą piłkę. I to boli najbardziej.

Rok temu nasi zawodnicy odnieśli fantastyczny triumf w mistrzostwach Europy. Jednak obecna drużyna w ogóle nie przypomina tej z sierpnia i września 2009, choć składa sie z niemal tych samych zawodników. Tamta ekipa z uśmiechem na ustach ogrywała kolejnych rywali, walczyła o piłkę w każdej akcji i widać było, że gra sprawia im przyjemność. Obecna sprawia wrażenie, jakby gra sprawiała jej ból, a na boisku znalazła się za karę. Przypomina ekipę z najgorszych czasów Lozano i przykro na to patrzeć kibicowi siatkówki.

Obserwując obecną sytuację trudno nie oprzeć się wrażeniu, że bardzo przypomina ona tę sprzed trzech lat, kiedy to naszą reprezentację prowadził właśnie Lozano. Wtedy też mieliśmy spektakularny sukces, a rok później spektakularną klęskę. Sam Castellani też powiela błędy swojego poprzednika: zamyka sie w wąskiej grupie zawodników, nie ma mowy o rywalizacji (skład drużyny na tegoroczne mistrzostwa znany był już po zakończeniu Ligi Światowej), a szkoleniowiec nie do końca właściwie traktuje zawodników ogranych i doświadczonych. I właśnie skład osobowy tej kadry od dawna budzi zastrzeżenia kibiców, którym nie podobało się, że Castellani tworzy tzw, "pozorną rywalizację". Jej przykładów jest wiele: Wojciech Grzyb, Łukasz Kadziewicz, Sebastian Świderski, Łukasz Żygadło. Wszyscy oni zostali dołączeni do kadry na tzw. "przyczepkę", żeby kibice dali spokój. Castellani nigdy tak naprawdę nie miał zamiaru dać im prawdziwej szansy na nawiązanie rywalizacji o miejsce w "12". W tamtym roku nie przyniosło to negatywnych konsekwencji, ale w tym już tak. Bo kto wie czy doświadczenie Żygadły, Kadziewicza czy Świderskiego nie okazałoby się bezcenne we wczorajszym i dzisiejszym meczu? To oczywiscie gdybanie, bo nikt nie wie "co by było gdyby", ale zdrowa rywalizacja jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

Dzisiaj jest mi przykro, że nasze "orzełki" znowu zawiodły. Jest mi przykro, że szkoleniowiec naszej kadry nie wykorzystał optimum możliwości polskich zawodników. Przykro mi, że Wlazły, Winiarski i Zagumny byli "pod formą", a Kurek i Ignaczak zawiedli w najważniejszych spotkaniach. Z drugiej strony muszę jednak przyznać, że po (nie)sławnej "aferze oświadczeniowej" nie mam już takiego serca jak dwaniej do tej ekipy. Mam wrażenie, że los odpłacił naszym za butę i upokarzanie kolegi. Sprawiedliwości stało się zadość.

Wracamy do domu. Pokonani i przybici. Obyśmy wyciągnęli z tego odpowiednie wnioski.


PS. Dziś wyjątkowo bez obrazka. Nie mam zdjecia odpowiedniego do tej notki.